Obrona terytorialna to za mało.

Jak pisze  na łamach Rzeczpospolitej: obrona terytorialna to za mało

Rusza na dobre tworzenie Obrony Terytorialnej, najbardziej obywatelskiego rodzaju sił zbrojnych. PiS chce zrobić z tego projektu swój czołowy sukces na niwie bezpieczeństwa państwa i ma szanse na powodzenie. Powołanie Obrony Terytorialnej (OT) bowiem jest znacznie prostsze niż skomplikowana modernizacja techniczna armii czy tworzenie państwowego holdingu zbrojeniowego, który miałby być konkurencyjny na rynkach światowych.

Rozbrojenie Polski

Minister Antoni Macierewicz wydał decyzję, a MON ogłosiło termin naboru do OT na jesień tego roku. Wszystko wskazuje zatem na to, że formacja ta rzeczywiści powstanie, co będzie powodem do pogratulowania rządzącym, ponieważ zakrawało na skandal, że do tej pory kolejne ekipy u władzy tak zaniedbywały komponent obywatelski w systemie obrony, choć – trzeba przyznać – koalicja PO–PSL zapoczątkowała ten program.

Niegdyś obywatelem czyniły trzy rzeczy: prawo do współdecydowania o państwie poprzez głosowanie, utrzymywanie państwa poprzez płacenie podatków oraz prawo do noszenia broni połączone z obowiązkiem walki za państwo. Tymczasem we współczesnej Polsce w wyborach na ogół głosuje mniej niż połowa uprawnionych, wielu z nas „optymalizuje” podatki, a z bronią rozstaliśmy się na dobre.

Dana nam przez los pokojowa dywidenda po upadku komunizmu w żadnym razie nie jest wytłumaczeniem dla mentalnego i faktycznego rozbrojenia społeczeństwa. Na terytorium Szwajcarii nie toczyła się żadna wojna co najmniej od Napoleona, a cały czas utrzymuje ona armię typowo obywatelską z przeszkoloną wojskowo praktycznie całą męską populacją. I nikt jakoś nie nazywa Szwajcarów militarystami.

OT, formacja złożona z ochotników mających docelowo bronić obszaru ich zamieszkania, jest powrotem do wojska obywatelskiego. Miejmy nadzieję, trwałym odwróceniem niebezpiecznego trendu rozmijania się Polaków z bronią.

Docelowo OT ma liczyć 17 brygad, po jednej na województwo (w mazowieckim dwie brygady), co oznacza ok. 35 tys. ludzi. Gdyby dodać ich do żołnierzy zawodowych, otrzymamy ok. 135 tys. MON wspomina o rozroście liczebnym także sił operacyjnych, suma wzrośnie do ok. 150 tys.

Ledwie garstka

Dochodzi do tego zaplecze mobilizacyjne, czyli teoretycznie setki tysięcy mężczyzn i kobiet, ale dopiero od dwóch lat przywrócono szkolenie rezerwy, a armii brakuje zaplecza logistycznego i sprzętu, by aż tak się rozrosnąć. Realna rezerwa wynosi zatem może 50–70 tys. ludzi. Podsumowując, na wojnę możemy wystawić 200–220 tys. ludzi. A i to nie jest pewne. Reszta mężczyzn zdolnych do służby w wojsku nie potrafi walczyć i nie miałaby czym tego robić. Tymczasem do obrony terytorium Polski w wojnie konwencjonalnej na pełną skalę potrzeba ok. miliona żołnierzy – w siłach operacyjnych i terytorialnych.

Tę liczbową lukę można by zapełnić masową OT typu milicyjnego, która byłaby bytem samoistnym, a nie dodatkiem do sił operacyjnych. Wojskiem uzbrojonych obywateli, a nie gorszych żołnierzy. Zorganizowanym na szczeblu lokalnym w grupy bojowe, a nie powielającym model brygadowy sił operacyjnych.

Ale to byłaby już rewolucja w systemie obrony, zaś obecny rząd wcale nie jest tak rewolucyjny, jak z pozoru wygląda. W sprawach bezpieczeństwa kontynuuje prace poprzedników. Niemniej tworzy OT – może daleką od ideału, za skromną wobec potrzeb – ale jednak. I brawo.

(źródło Rzeczpospolita)