Zbliża się rocznica ludobójstwa na Wołyniu, ja widzę w niej naukę aby Polak miał w domu broń.
- Autor: Andrzej Turczyn
- 7 lipca 2016
- komentarzy 20
W okresie II wojny światowej na wschodnich terenach Rzeczypospolitej już od 1941 roku ukraińscy nacjonaliści zaczęli organizować się w bandy, nazywane dla niepoznaki oddziałami partyzanckimi. Apogeum ich zbrodniczej działalności wobec Polaków to 11-12 lipca 1943 roku gdy UPA rozpoczęły zorganizowane uderzenie na wsie zamieszkałe przez cywilną ludność polską, w celu etnicznego wyniszczenia Polaków. Zbrodnia niewyobrażalna, opisy mordów przerażające. Zezwierzęcenia banderowców nie da się opisywać ze spokojem. Nie to jednak jest przedmiotem mojego wpisu. Kto zainteresowany pogłębieniem tego tematu, odsyłam do ciekawej dyskusji Mariana Kowalskiego i pastora Pawła Chojeckiego. Oni wyrazili to, co i ja myślę w tej sprawie.
Uznaję, że krew naszych przodków nie może być wylana na marne. Z każdej zbrodni jakiej dopuścili się na nas wrogowie, winniśmy wywieść wnioski na przyszłość. Postaram się zaprezentować to, co moim zdaniem jest konieczne do przyswojenia tu i teraz, z historii ludobójstwa dokonanego na Polakach przez ukraińskie bandy UPA.
Jak poucza historia rzezi wołyńskiej, wojna nie oszczędza ludności cywilnej. Nie ma takich wojen, w których cywile nie byliby ofiarami. Wielcy tego świata ubierają reguły wojny w słowa międzynarodowych konwencji, gwarantują tam prawa ludności cywilnej. Są to gwarancje zapisane na papierze. Warte dokładnie są tyle, ile kartka, która przyjęła podpisy polityków, jest warta w ogniu wojny. Nie ma takiej armii, która byłaby w stanie zapewnić bezpieczeństwo ludności cywilnej. Tam gdzie wojna tam mord, grabież i gwałt, zadany starcowi, kobiecie i dziecku.
Moim zdaniem na zagrożenia wynikające z wojny dobrego lekarstwa brak. Ktoś powie, że trzeba dążyć do pokoju. Tak, to prawda. Też wyznaję starożytną zasadę si vis pacem, para bellum – chcesz pokoju szykuj się do wojny. Do wojny tak się trzeba przygotować, aby rzeź jak na Wołyniu nie była do pomyślenia lub ofiary miały chociaż szansę na podjęcie obrony. Rzeź by była nie do pomyślenia, gdyby polska cywilna ludność Wołynia nie była bezbronna. Nie wnikam w historyczne uwarunkowania, czy broń tam i wówczas mogli Polacy mieć czy też nie. Jest dla mnie zupełnie oczywiste, że w chaosie wojny broń to najważniejsza rzecz.
Naukę dla nas widzę taką. Broń jest dobrem reglamentowanym. Rząd czy tzw. władza powinna o to dobro dbać. Dbać w taki sposób, aby w sytuacji, gdy nie można zapewnić bezpieczeństwa instytucjonalnie, każdy Polak o siebie mógł należycie dbać. Tak należy w czasie pokoju kształtować stosunki społeczne, aby Polak w broni nie widział wcielonego zła, a narzędzie, które może przyczynić się do powstrzymywania zła. Niestety pycha, a często zwykła głupota rządu na to nie pozwala. Moim zdaniem tak jak nikt nie zadbał o Polaków na Wołyniu, tak i nikt o zdrowych zmysłach nie może twierdzić, że na wypadek wojny może o bezpieczeństwo Polaków należycie dbać.
Polacy nie mogą być chowani w obłędzie pacyfizmu. Polacy nie mogą w stanie skrajnego rozbrojenia trwać. Polacy, musimy się obudzić i przestać wierzyć, że ku pokojowi zmierza świat! Polacy na Wołyniu nie spodziewali się holokaustu, który na nich nagle spadł. My też nie spodziewamy się niczego. Można powiedzieć, że nic nie wskazuje na czyhające zło. W rocznicy ludobójstwa Polaków na Wołyniu, ja widzę w niej naukę taką, aby dzisiaj Polak miał w domu broń.