Z cyklu broń ratuje życie: kobieta z pistoletem obroniła się przed napastnikiem z siekierą

Tuscon w stanie Arizona, USA, piątek 13 kwietnia 2018 r. – wieczór. Ze sklepu wychodzi kobieta, podchodzi do swojego samochodu, otwiera pojazd, wsiada. W tym momencie podchodzi mężczyzna z siekierą w ręki u domaga się oddania kluczyków od samochodu. Kobieta wyjmuje broń i domaga się od przestępcy aby odszedł. Napastnik podnosi siekierę do zadania ciosu, pada strzał, napastnik upada na ulicę. Kobieta wzywa policję, przybywa policja oraz ratownicy medyczni. Ranny mężczyzna zostaje zabrany do szpitala. Policja czeka na to gdy będzie mógł opuścić szpital aby można było postawić mu zarzuty popełnienia przestępstwa. Dzielna Amerykanka oczywiście nie była w żaden sposób niepokojona przez policję. (źródło tucsonnewsnow.com)

Zgodzicie się ze mną, że wygląda to tak jak powinno, tak jak oczekuje tego społeczeństwo? Tak wygląda, bo takie jest. Napastnik powstrzymany, bo kobieta posłużyła się bronią palną. Bez tego urządzenia byłaby bezradna. Przed siekierą trudno jest się bronić, gdy nie ma się specjalnych umiejętności i jest się kobietą. Broń palna jest wielkim wyrównywaczem szans. Słabsza kobieta mogła przeciwstawić się napastnikowi z niebezpiecznym narzędziem w łapach.

Niezwykle żałuję, że takich warunków do obrony nie ma w Polsce. Po pierwsze w Polsce jest absolutny brak broni palnej, siekiery i wariaci są oczywiście dostępni. Siekiery są bez pozwolenia, wariatów wprawdzie nie ma jakoś wielu, ale przecież są. Po wtóre policja w Polsce zachowałaby się zupełnie inaczej. Kobieta zostałaby zatrzymana i miałaby poważne kłopoty, kto wie czy nie zostałaby zawleczona do sądu aby ją ukarał. Opisana sytuacja zdaje się być oczywista z punktu widzenia  podstaw do stosowania obrony koniecznej, ale zaręczam, że w polskiej praktyce tak pięknie jak w Tucson by to nie wyglądało.

Wiadomość sprzed kilku miesięcy – wprawdzie nie odpowiada okolicznościom powyższej sprawy, ale pokazuje jak w łagodnej wersji kończy się w Polsce obrona przed napastnikiem. Koniec w wersji łagodnej, bo bez uznania obywatela za przestępcę. Na spokojnego człowieka napada jakiś wariat, zaczyna się szarpanina. Napadnięty mężczyzna wreszcie sobie poradził z agresywnym napastnikiem – obezwładnił go – niestety napastnik zmarł w oczekiwaniu na przyjazd policji. Co robi policja i prokuratura? Zatrzymują napadniętego mężczyznę (ofiarę przestępstwa), trzymają go przez dwa dni jako osobę zatrzymaną. Zatrzymany to taki ktoś, kogo podejrzewa się o popełnienie przestępstwa, chociaż jeszcze nie jest formalnie podejrzanym. Puszczają dzielni policjanci napadniętego po dwóch dniach, bez postawienia zarzutów – moim zdaniem tylko z tego powodu, że śmierć agresora nastąpiła bez związku z działaniem broniącego się.

Z jakiego powodu przez dwa dni dręczono napadniętego człowieka w celu zatrzymanych?! Moim zdaniem dręczenie to najlepsze słowo na taki przypadek. Co może myśleć obywatel trzymany przez dwa dni w pomieszczeniu dla osób zatrzymanych, zatrzymany, bo odważył się bronić przed agresorem? Chcą mnie zamkną, chcą ze mnie zrobić mordercę, jestem pewny, że to była główna myśl obywatela, który odważył się bronić.

Polska policja i prokuratura powinny w pokorze uczyć się od Amerykanów jak traktować ofiary przestępstwa. Oczywiście próżne moje oczekiwania, nic absolutnie się nie zmieni. Postsowiecka mentalność nakazuje podejrzewać każdego o przestępstwo i zasłaniać się wyjaśnianiem okoliczności zdarzenia, trzymając ofiarę w zamknięciu. Amerykańscy policjanci też mogli zamknąć kobietę, która postrzeliła napastnika i wyjaśniać sprawę. Nie zrobili tego, bo obywatel tam jest obywatelem, a nie kimś nikt – obiektem, który trzeba procesowo obrobić.

Piszę o tym jak to wygląda w Ameryce i jak w Polsce. Może przyjdzie taki czas, że Polacy zamarzą o normalności…

Pamiętajcie proszę o wsparciu Fundacji Trybun.org.pl. Ta strona istnieje dzięki zaangażowaniu tych, którzy finansują jej działanie. Wspieranie tego co robię jest wówczas, gdy opiera się nie o słowa, a o czyny.