100 lat temu wybuchło Powstanie Wielkopolskie – to zwycięskie powstanie wywołał cywilny, uzbrojony lud Wielkopolski
- Autor: Andrzej Turczyn
- 27 grudnia 2018
- Brak komentarzy
2018-12-27 06:55 (PAP) 100 lat te mu wybuchło Powstanie Wielkopolskie
100 lat temu, 27 grudnia 1918 r., wybuchło Powstanie Wielkopolskie. Zaczęło się od chaotycznej strzelaniny, przerodziło w regularną walkę dwóch narodowości, a zakończyło zaimprowizowanym przemówieniem Romana Dmowskiego.
Już na początku listopada 1918 r. nie było jasne, jaki będzie status Wielkopolski. Formalnie wchodziła w skład monarchii niemieckiej, ale od kiedy 3 listopada doszło do buntu marynarzy w Kilonii, który wkrótce zamienił się w ogólnokrajową rewolucję, która finalnie obaliła monarchię, nikt nie był niczego pewny.
Niemieccy żołnierze na różnych frontach I wojny światowej zakładali Rady Delegatów Żołnierskich i wypowiadali posłuszeństwo oficerom, niemieckie władze na terenach okupowanych często samorzutnie opuszczały miasta. Nikt nie rozumiał sytuacji. Dla Polaków zamieszkujących Wielkopolskę był to jednak jasny sygnał, że ich ziemie wracają do Polski, nawet jeśli formalnie nikt tego jeszcze nie stwierdził. 10 listopada 1918 r. polscy żołnierze z garnizonu w Ostrowie Wielkopolskim bez żadnego wystrzału przejęli władzę w mieście, proklamując tam Rzeczpospolitą Ostrowską. Wieści o takich wydarzeniach rozchodziły się błyskawicznie, a gdy 11 listopada w Warszawie Piłsudski przejął władzę od Rady Regencyjnej, nastroje patriotyczne osiągnęły temperaturę wrzenia.
26 grudnia przebywał w Poznaniu Ignacy Paderewski. Mimo deszczowej pogody przywitały go tłumy mieszkańców miasta.
„Polska po wielu latach niewoli odbudowuje się. W Warszawie powstaje nowy rząd, pod kierownictwem naczelnika Józefa Piłsudskiego. Niech żyje Polska, od morza do Tatr!” – na te słowa wygłoszone przed hotelem Bazar ulica zareagowała euforią. Ale tylko jej polska część. Nie wiadomo, kto wydał rozkaz, czy może było to działanie spontaniczne, jednak następnego dnia, około godz. 16, tłum Niemców – żołnierzy, do których dołączali cywile – przeszedł przez miasto, dewastując polskie symbole, wdzierając się do polskich sklepów i urzędów.
„Wczoraj po południu, na krótko przed czwartą, nadciągnęły do miasta z koszar na Jeżycach oddziały uzbrojonych żołnierzy niemieckich z 6 pułku grenadierów, w liczbie około 200, z oficerem na czele, śpiewając niemieckie pieśni, wtargnęli do gmachu Naczelnej Rady Ludowej, zrywając tamże sztandary angielskie, amerykański i francuski. W dalszym pochodzie przez Św. Marcin, ul. Wiktorii, Berlińską i plac Wilhelmowski czynili to samo, wdzierając się, zwłaszcza na Berlińskiej do domów prywatnych i zrywając tamże z balkonów chorągwie koalicyjne, amerykańskie i polskie, które deptano nogami. Prowokacyjne zachowanie się gwałtowników niemieckich zwabiło nieprzygotowaną na napaść i prowokację ludność polską, która wyległa na ulice” – pisano w „Kurierze Poznańskim”.
Mniej więcej około godz. 17 padł pierwszy strzał. Nie wiadomo, kto i do kogo strzelił, ale rozpętało to burzę. Zarówno Polacy, jak i Niemcy wyjęli broń i rozpoczęli chaotyczny ostrzał. Nikt nim nie kierował, nie było dowódców. Wkrótce strzały było słychać w niemal całym mieście i dziwna, niekontrolowana bitwa trwała następne kilka godzin.
Niekontrolowane zwycięstwo
Tym, co najbardziej zaskakuje w momencie wybuchu powstania, to ilość broni, która nagle znalazła się w rękach obu stron. W rzeczywistości nie jest to jednak aż tak dziwne. Istniała tam bowiem nielegalna Polska Organizacja Wojskowa (nie należy jej mylić z organizacją Piłsudskiego), do której należeli m.in. nieźle przeszkoleni członkowie paramilitarnego „Sokoła”; Polacy służyli w częściowo uzbrojonej Straży Ludowej oraz Służbie Straży i Bezpieczeństwa. Jak szacuje historyk Marek Rezler, w momencie rozpoczęcia walk Polacy mieli do dyspozycji ok. 7 tys. uzbrojonych ludzi. Siły niemieckie były tylko pozornie nieco większe. Żołnierze byli zrewoltowani, zmęczeni wojną, nie chcieli walczyć, a ich morale było w katastrofalnym stanie.
Nieskoordynowane grupy uzbrojonych Polaków mniej więcej do godz. 20 opanowały większość kluczowych obiektów miasta – czasem przejmując je bez jednego wystrzału, o inne jednak, jak gmach Prezydium Policji, walcząc przez kilka godzin. Co więcej, po opanowaniu środków łączności od razu wysłano informację o walkach do innych miast Wielkopolski. Reakcja była natychmiastowa. Już o godz. 22 przyjechały do Poznania posiłki z nieodległego Kórnika. Przyjechali też co prawda Niemcy, ale rozbrojono ich nader sprawnie, zdobywając przy tym karabiny maszynowe.
Walki przeprowadzono tak skutecznie, że wieczorem 28 grudnia w rękach polskich było już praktycznie całe miasto z wyjątkiem bazy lotniczej na Ławicy i koszar 6 pułku grenadierów na Jeżycach. Była to także jedna z najbardziej „cywilizowanych” bitew miejskich. Jak zauważył Marek Rezler – walki toczyły się niejako na marginesie zwykłego życia, miasto funkcjonowało całkiem normalnie, cywile nie odczuli większych utrudnień, a liczba ofiar istotnie wydaje się niska, bo sięga łącznie trzydziestu, czterdziestu.
28 grudnia Poznań był więc Polski. Ale nie tylko to miasto. Na prowincji wypadki toczyły się w równie zawrotnym tempie. Jeszcze 27 grudnia Polacy opanowali Szamotuły, Pniew, Opalenicę, Buk, Trzemeszno, Wrześnię i Gniezno. Do 29 grudnia w rękach powstańców były też Grodzisk Wielkopolski, Klecko, Kórnik, Wielichowo, Witkowo i Wronki. Do listy tej trzeba doliczyć Środę Wielkopolską i Śrem – gdzie Niemcy sami przekazali władzę Polakom jeszcze przed wybuchem walk – i wspomniany już Ostrów Wielkopolski. Nie należy jednak postrzegać tych wypadków jako wielkich bitew. W terenie działało to mniej więcej tak jak w Poznaniu. Niemcy często nie stawiali oporu, tam, gdzie stawiali, nie był on początkowo silny. Pewien obraz dają wspomnienia Stanisława Czajkowskiego, wówczas skauta, z zajęcia 30 grudnia Wągrowca:
„Wśród społeczeństwa wągrowieckiego rozeszła się wieść o radosnym i spontanicznym powitaniu Ignacego Paderewskiego przez Polaków w Poznaniu. Nadszedł moment wybuchu powstania w Wągrowcu. Gdy niemieccy oficerowie z Grentzschutzu radzili z przedstawicielami polskimi w ówczesnej restauracji Kajkowskiego w Rynku, dwa oddziały powstańców wągrowieckich rozbroiły Grentzschutz kwaterujący w sali gimnastycznej, zdobywając dużo broni maszynowej, karabinów, granatów oraz furgonów z żywnością […] Na rynku gromadziły się oddziały powstańcze z trofeami po rozbrojeniu Grentzschutzu. Ja i moi koledzy skauci stanęliśmy w szeregu ze zdobytym koniem i bidką. Po ulicach Wągrowca ujeżdżał lekarz Kuliński, co miało podkreślić fakt, że miasto jest zdobyte przez powstańców”.
Od chaosu do armii
Tak jak mieli tam Polacy swoją siłę zbrojną, tak posiadali też władzę. Jeszcze w 1916 r. powstał tam tzw. Komitet Międzypartyjny jako rodzaj polskiego konspiracyjnego rządu zaboru pruskiego. Organ ściśle współpracował z założonym przez Romana Dmowskiego w Paryżu Komitetem Narodowym Polskim. Po 11 listopada 1918 r. Komitet ujawnił się, zmieniając przy tym nazwę na Radę Ludową, a wkrótce potem – Naczelną Radę Ludową. Jej organem wykonawczym był Komisariat, w którego składzie znaleźli się: ks. Stanisław Adamski i Władysław Seyda, reprezentujący Wielkopolskę, Wojciech Korfanty i Józef Rymer ze Śląska, Stefan Łaszewski z Pomorza oraz Adam Poszwiński reprezentujący Kujawy.
Takie właśnie grono spotkało się wieczorem 28 grudnia w hotelu Bazar – co ważne, bez Paderewskiego, który nie zamierzał się włączać w sprawy Wielkopolan, zadowalając się rolą symbolu, którą perfekcyjnie odegrał. Cele spotkania były dwa. Mniej ważnym w tamtym momencie było przejęcie administracji w mieście, bardziej zaś pilne – uporządkowanie spraw wojskowych. Nie istniał żaden plan walk, nikt nie kontrolował ruchów oddziałów, te z kolei składały się nierzadko z zupełnie przypadkowych ludzi, którzy swoich dowódców traktowali raczej jak kolegów niż przełożonych. Dyscyplina istniała, dopóki starcia miały swój impet. Dla wszystkich jednak było jasne, że w konfrontacji z regularną armią niemiecką takie oddziałki nie będą miały żadnej wartości bojowej. W tej właśnie sprawie skontaktowano się z Warszawą, skąd oczekiwano przysłania dowódcy, który opracowałby konkretną strategię, a przede wszystkim z chaotycznych grupek złożyłby wojsko.
Sprawa jednak była paląca. Nie czekając więc na reakcję stolicy, zaproponowano tymczasowe dowództwo przebywającemu wówczas przypadkowo w Poznaniu kpt. Stanisławowi Taczakowi ze Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Kapitan nie był oficerem doświadczonym, ale warunkowo zgodził się przyjąć tę funkcję i jak na czas, który miał do dyspozycji, wywiązał się ze swoich obowiązków wzorowo. Nawiązał kontakt z oddziałami, podzielił front na okręgi, wyznaczył dowódców. Kiedy 8 stycznia przybył do Poznania przysłany przez Piłsudskiego Józef Dowbor-Muśnicki – oficer doświadczony w armii rosyjskiej i w walkach z bolszewikami – miał już bardzo ułatwione zadanie.
Należy przyznać, że Powstanie Wielkopolskie miało szczęście do swoich dowódców. Muśnicki również nie miał do dyspozycji zbyt wiele czasu, a dokonał niemal cudu. Nieznacznie tylko zmieniając strukturę istniejących już oddziałów, formalnie zatwierdził dowódców, żołnierzy skoszarował, odebrał przysięgę, ale przede wszystkim natychmiast rozbudował armię, wydając rozkaz mobilizacyjny dla kolejnych trzech roczników. W ciągu kilku tygodni Armia Wielkopolska liczyła dzięki temu ok. 70 tys. ludzi.
W ten sposób bitwy z posiłkami niemieckimi nabrały zupełnie nowego charakteru. Polacy potrafili skutecznie walczyć nawet pod silnym ostrzałem artyleryjskim, zdobywać tak silną wówczas broń jak pociągi pancerne, a przede wszystkim właściwie nieustannie, z niewielkimi i lokalnymi przerwami, pozostawać w ofensywie.
Słowa, które scaliły Polskę
Jest mimo to jasne, że tego powstania nie wygrano na polu bitwy. Już 14 stycznia 1919 r. członkowie Naczelnej Rady Ludowej zwrócili się do przebywającego wówczas w Wersalu Romana Dmowskiego o pomoc w zawarciu rozejmu. Jego wystąpienie podczas konferencji zrobiło na wszystkich piorunujące wrażenie, również dlatego że płynnie wygłosił je po francusku, jednocześnie, jeszcze sprawniej, tłumacząc je na angielski. Co więcej, mowa ta była improwizowana. Podczas wystąpienia był obecny brytyjski publicysta Emile Joseph Dillon. Zanotował później:
„Na ogół największym powodzeniem w bronieniu spraw cieszyli się prawnicy, chociaż jeden z delegatów mniejszych krajów, który zrobił największe wrażenie na przedstawicielach mocarstw większych, nie należał do palestry. Kierownik delegacji polskiej, Roman Dmowski, obrazowy, przekonywający mówca, zwięzły polemista i pomysłowy obrońca, któremu nigdy nie brakło słów, porównania, argumentu ad hominem lub szybkiej i ciętej odpowiedzi, zjednał sobie arbitrów, pomimo że z początku zaliczali się do jego przeciwników – fakt znamienny, jeśli zważymy, że działo się to w zgromadzeniu, gdzie potężne wpływy sprzeciwiały się niektórym żądaniom zmartwychwstającej Polski”.
Polityk wspominał o obecności niemieckiej w Gdańsku, poruszał kwestię niemieckiego wpływu na Ukrainie i Białorusi, sporo miejsca zajęła też sprawa sytuacji w Wielkopolsce. Zapytany wprost o oczekiwania względem zaboru pruskiego odparł, że w tym momencie Polska domaga się zapewnienia wstrzymania wszelkich walk w tym rejonie.
Był to wielki sukces. Po wystąpieniu zaczął wyraźnie zmieniać się klimat wokół Wielkopolski. W Wersalu niemiecki minister spraw zagranicznych Ulrich von Brockdorff-Rantzau – niewątpliwie pod wpływem nacisków mocarstw – stwierdził, że Niemcy zgadzają się, by tereny należące do Rzeszy, a będące z pewnością polskie stały się częścią odrodzonej Polski. Przy czym uznanie, jakie to tereny, pozostawił do rozstrzygnięcia podczas konferencji. Dwa dni później w Trewirze podpisano przedłużenie rozejmu na frontach I wojny światowej – tym razem rozszerzone na teren Wielkopolski.
„[…] Niemcy powinni niezwłocznie zaprzestać wszelkich działań ofensywnych przeciwko Polakom w Poznańskiem i we wszystkich innych okręgach” – zapisano w układzie, dalej, bardzo precyzyjnie, wytyczając linię, której zakazywano przekraczać wojskom niemieckim”.
Formalnie był to koniec zrywu, choć drobne walki toczyły się jeszcze przez jakiś czas – dokument nie określał dokładnie daty. Polacy działali jednak metodą faktów dokonanych. W Poznaniu praktycznie zlikwidowano ślady niemieckiej administracji, w Warszawie posłowie wielkopolscy brali udział w obradach ogólnopolskiego sejmu, a jeden z nich, Wojciech Trąmpczyński, zapewne manifestacyjnie, został wybrany na marszałka.
Kiedy 28 czerwca 1919 r. ogłoszono postanowienia Traktatu Wersalskiego, Wielkopolska od dawna była już polska. (PAP)
2018-12-27 07:01 (PAP) Powstanie wielkopolskie – jedyna tak duża, udana insurekcja w polskiej historii
Powstanie wielkopolskie, które wybuchło 27 grudnia 1918 roku, było jedyną tak dużą, udaną insurekcją w naszej historii – doprowadziło do wyzwolenia spod władzy niemieckiej niemal całej Wielkopolski. W czwartek mija dokładnie 100 lat od wybuchu tego zwycięskiego zrywu.
Los Wielkopolski przypieczętowany został w wyniku II rozbioru Polski; od 1793 roku wielkopolskie ziemie zostały włączone do zaboru pruskiego, a w 1849 r. decyzją władz zaborczych Wielkopolska stała się Prowincją Poznańską. Przez lata władze pruskie starały się zasymilować Wielkopolskę z własnym państwem, rozpoczynając proces germanizacji. Według zamierzeń, Wielkopolska miała stanowić wschodnie rubieże i zaplecze rolnicze dla rozwijającego się państwa pruskiego.
Proces przymusowego przyswajania języka i kultury niemieckiej wywoływał sprzeciw ludności narodowości polskiej. Przedsięwzięto więc kroki w celu obrony przed zalewem „żywiołu niemieckiego”. W drugiej połowie lat 30. XIX w. narodziła się koncepcja wprowadzenia nowego podejścia do życia przez zmianę mentalności ludności polskiej i nowoczesnej walki za pomocą dostępnych, ale legalnych środków i metod. W 1848 r. Jan Koźmian wprowadził do publicystyki funkcjonujące już zjawisko pracy organicznej. W myśl tej idei społeczeństwo wielkopolskie „miało stanowić monolit, który będzie zrzeszał wszystkie warstwy społeczeństwa we wspólnie realizowanym celu”.
Pozytywistyczne treści i postaci wybitnych Wielkopolan, jak np. Karol Marcinkowski, Edward Raczyński, Tytus Działyński, Hipolit Cegielski, Dezydery Chłapowski, czy księża: Augustyn Szamarzewski i Piotr Wawrzyniak doprowadziły do wyjątkowej sytuacji konkurencyjności Polaków wobec Niemców. Sytuacja polityczna zmusiła polskich patriotów do przeciwdziałania polityce germanizacyjnej Wielkopolski, a podstawy organizacyjne, solidarność Wielkopolan i poczucie tożsamości narodowej pozwoliły na stworzenie podwalin pod przyszłe Powstanie.
W grudniu 1918 r. wyczerpane militarnie Wielką Wojną Niemcy poluzowały kurs wobec okupowanych przez siebie terenów. Atmosfera rewolucyjna, abdykacja cesarza Wilhelma II Hohenzollerna, zrujnowana gospodarka i obciążenia wojenne doprowadziły do sprzyjających okoliczności podjęcia walki o wolność Wielkopolski.
Impulsem do wybuchu powstania była wizyta w Poznaniu wybitnego pianisty, męża stanu Ignacego Jana Paderewskiego. Jego przyjazd 26 grudnia 1918 r. był okazją do zorganizowania manifestacji patriotycznej.
27 grudnia Polacy gromadzili się pod budynkiem hotelu Bazar, w którym zatrzymał się Paderewski. Niemcy zorganizowali kontrpochód, jego uczestnicy zniszczyli po drodze siedzibę Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej – legalnej polskiej władzy państwowej, uznanej przez Polski Sejm Dzielnicowy. Przed godziną 17. sytuacja wymknęła się spod kontroli. Padł pierwszy strzał – wybuchło powstanie.
Początkowo Naczelna Rada Ludowa prowadziła z Niemcami rozmowy, jednak nominowała na tymczasowego dowódcę powstania kapitana Stanisława Taczaka. W pierwszym okresie walk powstańczych, do końca roku, Polakom udało się zdobyć większą część Poznania. Ostatecznie miasto zostało wyzwolone 6 stycznia, kiedy to przejęto pruskie lotnisko wojskowe w Ławicy. Do połowy stycznia wyzwolono też większą część Wielkopolski.
Niektóre miasta i wsie w Wielkopolsce zajmowano niemal bez rozlewu krwi, o inne toczono zacięte walki. Najcięższe zmagania stoczono m.in. o Szubin, Chodzież, Nakło, Inowrocław. W celu utrzymania zajętych miast i wsi podjęto kroki wyznaczenia linii frontów i ich ustabilizowania. Dokonano również podziału na poszczególne odcinki oraz mianowano dowódców. W połowie stycznia 1919 r. Stanisław Taczak przekazał dowodzenie przybyłemu z Warszawy gen. Józefowi Dowbor-Muśnickiemu, który zaczął tworzyć regularną armię – Wojska Wielkopolskie, liczące około 100 tysięcy ludzi.
Niemcy nie chciały się pogodzić z sytuacją. Pod koniec stycznia 1919 roku rozpoczęły działania na froncie północnym, a w połowie lutego przenieśli siedzibę naczelnego dowództwa do Kołobrzegu, co miało świadczyć o ich planach ofensywy, która miała zostać przeprowadzona w kwietniu i maju 1919 roku. Operacja “Wiosenne słońce” zakładała atak nie tylko na terytorium Wielkopolski, ale również całego kraju. Polska nie byłaby w stanie przeciwstawić się tak dużej ofensywie, którą przygotowywali Niemcy. Polski wywiad dowiedział się o planach okupanta i poinformował dowództwo Ententy, które natychmiast zareagowało. Głównodowodzący marszałek Ferdynand Foch zagroził Niemcom, że w przypadku ataku na Polskę podejmie działania zbrojne, które zakończą się w Berlinie.
16 lutego 1919 r. w Trewirze podpisano układ przedłużający rozejm pomiędzy państwami Ententy a Niemcami. Na żądanie marszałka Ferdynanda Focha do układu dopisano postanowienia dotyczące zakończenia konfliktu polsko-niemieckiego. Na podstawie rozejmu Niemcy mieli powstrzymać się od wszelkich działań zbrojnych. “Niemcy muszą niezwłocznie zaprzestać wszelkich działań ofensywnych przeciwko Polakom w Poznańskiem i we wszystkich innych okręgach” – napisano w porozumieniu.
Układ ustalał linię demarkacyjną obejmującą zasięgiem obszary zdobyte w wyniku walk powstańczych. Ponieważ tekst układu nie określał precyzyjnie daty wejścia w życie, Niemcy prowadzili nadal działania zbrojne, nie godząc się na straty terytorialne.
Zdaniem historyków, gdyby nie doszło do wybuchu powstania, na terenie regionu zarządzono by plebiscyt, w wyniku którego część powiatów, zgermanizowanych w wyniku niemieckiej polityki osadniczej, nie weszłoby w skład odrodzonego państwa polskiego, ponieważ ludność opowiedziałaby się po stronie niemieckiej.
Ostateczne zwycięstwo przypieczętował podpisany 28 czerwca 1919 traktat wersalski, w wyniku którego do Polski powróciła prawie cała Wielkopolska.
Likwidacja Frontu Wielkopolskiego nastąpiła 8 marca 1920 r.; jednolicie umundurowana i dobrze wyszkolona Armia Wielkopolska weszła w skład polskich sił zbrojnych, a sprzęt wojskowy, zdobyty w walce z zaborcą, wzbogacił organizującą się armię. Żołnierze Armii Wielkopolskiej prosto z okopów powstańczych ruszyli na odsiecz oblężonego Lwowa i uczestniczyli w wojnie polsko-bolszewickiej.
Historycy wskazują, że Wielkopolanie dali rodakom sygnał, że poniesiony trud w walce o ojczyznę można przypieczętować zdecydowanym sukcesem. Poza tym zdobyte doświadczenie, bitność i wyposażenie Armii Wielkopolskiej pozwoliły na stworzenie solidnych podstaw do obrony granicy zachodniej, a także na wysłanie oddziałów na fronty wojny polsko-bolszewickiej (1919-1921), gdzie Wielkopolanie bohatersko brali udział w działaniach o zachowanie niepodległości i walki o granicę wschodnią. Sukces Wielkopolski został poniekąd przekuty również na wsparcie dla powstań śląskich i wynik trzeciego zrywu na Śląsku w maju 1921 roku. (PAP)
To jedyne zwycięskie powstanie w historii Polski. Wywołał je zwykły lud, uzbrojony, cywilny lud Wielkopolski! Nic nie zakłamie tej prawdy. Armia, wojsko, zostało następnie stworzone z uzbrojonych Wielkopolan.
Właśnie do tego są potrzebne karabiny w domach Polaków, organizacje proobronne, stowarzyszenia strzeleckie, stowarzyszenia kolekcjonerskie, aby gdy nadejdzie taki czas, wziąć karabin, wyjść na ulicę i strzelać do śmiertelnego wroga.
Ależ ja piszę nienowoczesne rzeczy. Kto by dzisiaj tak prowadził wojny?! No nikt! Jednak będę pisał to co podpowiada rozum, bo wojna nigdy nie toczy się tak jak chcą tego uczni taktycy. Wojna to żywioł, którego przebiegu nie zaplanuje nikt!
Zatem upieram się, że karabin powinien mieć każdy mieszkaniec Polski, na wszelki wypadek, bo różnie to może być, tak jak niespodziewanie karabiny się przydały 100 lat temu w Poznaniu.
Ilekroć czytam o dowodach na to, że karabin w ręku Polaka jest niezbędnym elementem suwerenności, zastanawiam się jaki to tajemny powód nakazuje upudrowanym i upasionym na państwowych posadach tzw. politykom, nie dostrzegać tego, że gwarancją bezpieczeństwa Narodu jest karabin w domu każdego Polaka?!
Może powód jest zupełnie zwyczajny ale trudny do zaakceptowania i to sprawia, że niewypowiadany w dyskusji publicznej? Może ci ludzie mają mentalność niewolników? Suwerenność znaczy dla nich tyle co pełna micha paszy. Przecież oni już nawet wypowiadają nawiązujące do tego słowa, które przytaczałem we wpisie pt. Moim zdaniem prezes PiS proponuje Polakom wolność właściwą dla świń, stojących przy pełnym korycie.
Na koniec pytanie otwarte. Ciekawe co powiedzieliby Wielkopolanie pisowskim kacykom, którzy zaproponowaliby im broń na kartki (na zaświadczenia), bo tego wymagają względy ich bezpieczeństwa? 🙂 Tak, przecież teraz w Polsce broń jest na kartki i jest tak z troski o nasze bezpieczeństwo.