II wojna światowa: Kampania wrześniowa, a po wrześniowej klęsce bezbronni Polacy zostali pozostawieni na niełaskę wrogów

Kampania wrześniowa 1939 r. to pierwszy punkt zwrotny II wojny światowej. Postawa Polski sprawiła, że nazistowskie Niemcy straciły szansę na zwycięstwo w konflikcie planowanym jako seria błyskawicznych podbojów.

Bezpośrednie przygotowania do wojny, zakładające m.in. częściową mobilizację, prowadzono już od marca 1939 r. Ich podstawą były opracowywane w polskim sztabie „Studium planu strategicznego Polski” i „Plan Zachód”. Jednym z ich najważniejszych założeń było stwierdzenie, że Niemcy od dłuższego czasu przygotowują się do ataku na Polskę.

„Gotowość niemieckiego potencjału wojennego może być w każdym razie wcześniejsza od naszej, co będzie musiało być uwzględnione w stadium początkowym okresu wojny. Wszystkie te okoliczności przemawiają za tym, że pierwszym zadaniem polskiego planu strategicznego powinno być zapewnienie sobie […] możliwości zebrania wszystkich sił i środków wojennych potrzebnych do późniejszych działań rozstrzygających” – pisano.

Kluczem do zorganizowania sił mogących przeciwstawić się agresji było podjęcie odpowiednio wczesnej mobilizacji oraz stworzenie licznych ośrodków zapasowych w głębi kraju, których głównym celem mogłoby być szkolenie rezerw koniecznych do uzupełnienia walczących jednostek.

Aby uniknąć oskarżeń o podejmowanie działań zaczepnych, polskie dowództwo zakładało, że mobilizacja będzie się odbywać etapami. W ramach „mobilizacji cichej” planowano postawienie w stan gotowości 3/4 sił – ok. 25 dywizji piechoty wraz ze Strażą Graniczną i z Korpusem Ochrony Pogranicza. W następnych rzutach zakładano zmobilizowanie kolejnych sił, m.in. obrony przeciwlotniczej, kawalerii oraz brygady pancerno-motorowej. Dopiero w ramach trzeciego rzutu zamierzano przeprowadzić powszechną mobilizację.

Trwająca cały sierpień 1939 r. mobilizacja niejawna przebiegała zgodnie z planem. 30 sierpnia miała zostać ogłoszona mobilizacja powszechna. Jednak na skutek interwencji ambasadorów Francji i Wielkiej Brytanii, dążących do wydłużenia szans na podjęcie negocjacji, rozkaz mobilizacyjny cofnięto. Ponownie ogłoszono ją dopiero 31 sierpnia. Opóźnienie miało poważne konsekwencje: 1 września 1939 r. w stanie gotowości bojowej znalazło się ok. 2/3 polskiej armii.

Fundamentem niemieckich planów agresji był przygotowywany od kwietnia 1939 r. plan „Fall Weiss”. Dowództwo Wehrmachtu zakładało przeprowadzenie błyskawicznej, kilkunastodniowej kampanii. Uderzenie miało nastąpić z trzech kierunków: zachodniego, północnego (z Prus Wschodnich) i południowego (z Protektoratu Czech i Moraw oraz kontrolowanej przez Niemców Słowacji i przy wsparciu jej sił). Większość polskich sił miało zostać związanych i zniszczonych na zachód od Wisły. Swoistym potwierdzeniem tych założeń był tajny protokół do paktu Ribbentrop-Mołotow, który zakładał rozdzielenie „stref interesów” w przybliżeniu wzdłuż linii Sanu, Wisły i Narwi.

Niemcy dysponowali 48 dywizjami liczącymi ok. 1,5 mln żołnierzy. Niemiecka przewaga techniczna była przygniatająca. Wehrmacht był w stanie wystawić 10 tys. dział i moździerzy i ponad 2700 czołgów. Budowana od zaledwie czterech lat Luftwaffe liczyła 1800 nowoczesnych samolotów. Poważnym potencjałem dysponowała również niemiecka flota wojenna, zdolna do zablokowania polskiego wybrzeża. Przewaga niemiecka była tym większa, że zgodnie z doskonalonymi od końca lat dwudziestych metodami wojny pancernej Wehrmacht stworzył skoncentrowane siły pancerne. Zadaniem sześciu pancernych i czterech dywizji piechoty zmotoryzowanej było dokonywanie głębokich uderzeń paraliżujących oddziały wroga. Siły pancerne miały być wspierane lotnictwem, zwłaszcza bombowców. Symbolem Luftwaffe stał się bombowiec nurkujący Junkers Ju 87 „Stuka”, którego zadaniem były ataki na kolumny wojsk wroga oraz obiekty strategiczne.

Polacy zmobilizowali ok. 900 tys. żołnierzy. Dysponowali ok. 4,3 tys. dział i moździerzy, ok. 800 czołgami i samochodami pancernymi oraz 400 samolotami bojowymi. Znacząca część uzbrojenia była dość przestarzała. Szczególnym problemem był stan lotnictwa myśliwskiego, pozostającego o kilka lat w tyle za Luftwaffe. Polskie siły były także znacznie mniej mobilne niż wojsk niemieckich. Problemem był też brak obrony przeciwpancernej i przeciwlotniczej.

W polskim arsenale było kilka rodzajów broni dorównujących technicznie konstrukcjom niemieckim lub je przewyższających. Czołgi 7TP były zdolne do walki ze stanowiącymi trzon niemieckich sił pancernych wozami PzKpfw I i II. Ustępowały jedynie znacznie większym Panzer III i IV, które dopiero pojawiały się w składzie niemieckich oddziałów. Niezwykle nowoczesną i obiecującą konstrukcją były karabiny przeciwpancerne wz. 35. Tuż przed wybuchem wojny opracowano także jednostki mające zastąpić starzejące się karabiny i karabinki Mausera. Ich następcą miały być karabiny samopowtarzalne konstrukcji inż. Józefa Maroszka oraz pistolety maszynowe „Mors”. Niezwykle nowoczesny był również pistolet „Vis”. Do legendy polskiego lotnictwa przeszły samoloty bombowe „Łoś”. Ta niewielka ilość nowoczesnego uzbrojenia nie mogła przesądzić o losach kampanii.

Polskie siły osłabiało także ich rozciągnięcie wzdłuż niezwykle długiej linii granicznej. Nie licząc niewielkich fragmentów fortyfikacji stałych i kilku rejonów umocnionych, na Śląsku, na Mierzei Helskiej, w rejonie Narwi oraz pod Mławą i Rzęgnowem, była ona zabezpieczona jedynie umocnieniami polowymi. Doświadczenia kampanii, m.in. pod Wizną i Węgierską Górką, a także po 17 września pod Sarnami, udowodniły skuteczność tego rodzaju umocnień w opóźnianiu marszu wojsk niemieckich i sowieckich.

1 września o godz. 4:43 w dzienniku pokładowym niemieckiego pancernika szkolnego „Schleswig-Holstein” zapisano: „Okręt idzie do ataku na Westerplatte”. Około dwóch lub czterech minut później okręt stojący w kanale portowym, kilkaset metrów od Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, rozpoczął ostrzał polskiej placówki bronionej przez ok. 200 żołnierzy. Niemal natychmiast do ataku ruszyli żołnierze niemieckiej piechoty. Przez siedem kolejnych dni Westerplatte odpierało kolejne szturmy, stając się symbolem bohaterstwa polskiej armii.

Mniej więcej w momencie ataku na Westerplatte pierwsze niemieckie bomby spadły na Wieluń. Zniszczeniu uległo ok. 75 proc. zabudowy miasta, a liczba ofiar jest trudna do ustalenia i waha się od tysiąca do ponad dwóch. Bombardowania pozbawionych strategicznego znaczenia miast, ostrzeliwanie kolumn uciekających ludzi, masowe rozstrzeliwania ludności cywilnej stały się jedną z cech tej wojny.

Meldunki o otwarciu ognia przez nieprzyjaciela i przekraczaniu granicy zaczęły spływać do sztabu Naczelnego Wodza marsz. Edwarda Śmigłego-Rydza ok. 5:00. Polskie dowództwo szybko zrozumiało, że walki nie mają charakteru dywersji, lecz zmasowanej inwazji. Wkrótce powiadomiono prezydenta Ignacego Mościckiego i ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. Polskie Radio wyemitowało przygotowaną wcześniej odezwę głowy państwa. O 8.00 depeszę o agresji niemieckiej nadała Polska Agencja Telegraficzna.

1 września nieprzyjacielowi w żadnym punkcie nie udało się przekroczyć polskich linii obrony. Wszędzie dochodziło do zaciekłych bojów i wszędzie niemieckie ataki udawało się odeprzeć. Stosunkowo największe sukcesy wojska niemieckie osiągnęły na Pomorzu. W ciągu pierwszych trzech dni niemiecka 4. Armia rozbiła część sił Armii „Pomorze” w Borach Tucholskich i dotarła do Wisły. Reszta oddziałów polskich rozpoczęła odwrót na południowy wschód.

Ogromne znaczenie miały walki w okolicach Mławy. Rozgorzała tam trzydniowa bitwa, w której 20. Dywizja Piechoty Armii „Modlin” skutecznie odpierała ataki niemieckiego I korpusu Piechoty i Dywizji Pancernej „Kempf” podążającego na Warszawę. Było to zaskakujące tym bardziej, że choć obrona oparta była na linii Narwi i Wisły, większość terenu stanowiły płaskie równiny, bez naturalnych punktów obronnych. Następnego dnia Niemcy również nie osiągnęli znaczących postępów i dopiero po nocnym przegrupowaniu wojsk, 3 września, osiągnęli przewagę. W środkowej części frontu doszło do dwóch większych starć. Pod Mokrą oddziały Armii „Łódź” starły się z 4. Dywizją Pancerną, a 7. dywizja piechoty Armii „Kraków” z aż trzema dywizjami niemieckimi pod Częstochową. Walczono oczywiście i w innych miejscach: pod Mikołowem, Jordanowem, Chabówką, to jednak klęska Armii „Kraków” okazała się decydująca dla pierwszej fazy polskiej obrony we wrześniu 1939 r. Była to kluczowa armia dla defensywy na południu kraju. Przypadł jej odcinek frontu o długości blisko 200 km, dysponowała też najpoważniejszymi siłami. Jej klęska oznaczała powstanie ogromnej luki w obronie. Przegrana w bitwie granicznej wymuszała konieczność zmiany większości założeń polskiego dowództwa.

W ciągu kilku kolejnych dni polska obrona coraz mocniej odczuwała paraliżujące działanie niemieckiego lotnictwa. Luftwaffe atakowała linie i węzły kolejowe, mosty, zgrupowania wojsk, miejsca postoju sztabów, dezorganizując tyły i terroryzując ludność cywilną bombardowaniami i ostrzałem z broni pokładowej. Choć polskie lotnictwo zostało w porę przebazowane na lotniska polowe i zdołało uniknąć zniszczenia w momencie wybuchu wojny, było zbyt nieliczne, by skutecznie przeciwstawić się atakom z powietrza. W pierwszych dniach starć odnotowało jednak sporo zestrzeleń.

W opisach wydarzeń wrześniowych rzadko z kolei zwraca się uwagę na działalność niemieckich grup dywersyjnych, rekrutujących się zazwyczaj z zamieszkujących Polskę Niemców, często członków lokalnych grup partii nazistowskiej.

3 września przed południem oba mocarstwa sojusznicze Polski wystosowały wobec Niemiec ultimatum z żądaniem wycofania wojsk znad Wisły. Wskutek odmowy Londyn i Paryż znalazły się tegoż dnia po południu w stanie wojny z Niemcami. Kampania w Polsce przekształciła się tym samym w II wojnę światową. Trzy dni później wojska francuskie rozpoczęły ograniczoną ofensywę na przedpolu tzw. linii Zygfryda. W ciągu kilku kolejnych dni posunęły się o kilka kilometrów w głąb niemal niebronionego terytorium Niemiec. Po kilku dniach podjęto decyzję o rezygnacji z dalszych działań ofensywnych. Decyzja ta oznaczała złamanie zobowiązań sojuszniczych.

W trakcie kilku kolejnych dni w okolicach Piotrkowa została całkowicie rozbita Armia „Prusy”, co otworzyło drogę na Warszawę, którą istotnie już 8 września zaatakowała – bez powodzenia i z wielkimi stratami – 4. Dywizja Pancerna. W tym także czasie udało się Niemcom przekroczyć Narew i zająć przyczółki w okolicach Broku. Jak zauważali historycy Czesław Brzoza i Andrzej Leon Sowa: „W ten sposób zagrożone zostały tyły całej polskiej obrony w rejonie Warszawy oraz na Lubelszczyźnie”. 6 września ogłoszono rozkaz dla wszystkich polskich jednostek cofnięcia się za linię Wisły. Błędem naczelnego wodza była przedwczesna ewakuacja sztabu do Brześcia.

Polska obrona wykazywała ogromne umiejętności improwizacji. Ich świadectwem jest utworzenie Armii „Warszawa”, która przez niemal trzy tygodnie broniła stolicy. Dla morale jej obrońców i mieszkańców miasta miała znaczenie bohaterska postawa prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego.

Od początku wojny niemal nieatakowane pozostawały siły Armii „Poznań”. Jej żołnierzom pozwoliło to nawet na podejmowanie niewielkich akcji zaczepnych na terytorium Rzeszy. Dowódca Armii gen. Tadeusz Kutrzeba rozpoczął w pasie Łęczyca–Łowicz uderzenie na lewe skrzydło 8. Armii niemieckiej, która toczyła walki z resztą sił Armii „Łódź”. W ten sposób nad Bzurą doszło do największej batalii polskiego Września i pierwszych dwóch lat II wojny światowej. Sukces natarcia sił polskich zmusił Niemców do rezygnacji z prób szybkiego zdobycia Warszawy. W ciągu kilku kolejnych dni polskie uderzenia straciły impet. W ostatniej fazie bitwy, zakończonej 22 września, oddziały dowodzone przez gen. Kutrzebę przebijały się przez Puszczę Kampinoską do broniącej się stolicy i Twierdzy Modlin.

16 września, tj. w przeddzień spodziewanej ofensywy francusko-brytyjskiej, strona polska panowała nad wschodnią połową kraju, od Grodna po broniący się Lwów. Na zachód od tej linii odpierały ataki Warszawa, Modlin, Oksywie oraz Hel. W polskim sztabie panował jednak optymizm. Polska wygrała „walkę o czas”. Armia mimo ogromnych strat przetrwała do momentu zakładanej ofensywy na zachodzie. W polskich rękach pozostawało wiele miast, które mogły stanowić punkty długotrwałego oporu. Ostateczną linią obrony miało się stać tzw. przedmoście rumuńskie. Na Kresach trwało również formowanie nowych oddziałów. Wkrótce przez Rumunię miały przybyć pierwsze dostawy materiałów wojennych. Zbliżająca się jesień wydawała się ograniczać możliwości działania niemieckich wojsk pancernych i lotnictwa. Kampania mogła trwać jeszcze wiele tygodni lub wręcz miesięcy. Na zachodzie działania sojuszników mogłyby być wsparte przez ewakuowane pod koniec sierpnia najnowocześniejsze polskie okręty.

17 września o 2:00 ambasador RP w Moskwie Wacław Grzybowski został wezwany do Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych, gdzie szef tego resortu Wiaczesław Mołotow przedstawił mu kłamliwą notę, w której stwierdzał upadek państwa polskiego i wynikającą z tego konieczność wzięcia pod ochronę ludności ziem „Zachodniej Ukrainy i Białorusi”. Godzinę później oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza zameldowały o przekraczaniu przez Sowietów wschodniej granicy Polski. Pierwszy opór stawiło ok. 12 tys. żołnierzy KOP. Przeciw sobie mieli półmilionową armię. O godz. 16 szef sztabu gen. Wacław Stachiewicz wydał dyrektywę ogólną nakazującą odwrót w kierunku Węgier i Rumunii. Oddziały polskie miały unikać walk z Armią Czerwoną. Obronę miały kontynuować izolowane punkty oporu. Mimo to oddziały KOP oraz improwizowane zgrupowania polskie stawiały bohaterski opór, często zwycięski, mimo ogromnej przewagi sowieckiej. Do legendy przeszła obrona Grodna. Tam i w wielu innych miejscach Armia Czerwona popełniała zbrodnie na polskich jeńcach i ludności cywilnej. 17 i 18 września władze Rzeczypospolitej przekroczyły granice z Rumunią, gdzie zostały internowane.

Podczas kolejnych dwóch tygodni polskie siły walczyły w zaciskających się kleszczach obu agresorów. Wciąż bohaterski opór stawiały Warszawa, Modlin, Hel i do 22 września Lwów; zupełnie zniszczona ostrzałem i bombardowaniami stolica przetrwała do 28 września, leżąca w niewielkiej od niej odległości Twierdza Modlin poddała się następnego dnia. Również 29 września ostatnie zwycięstwo w walkach z sowietami pod Parczewem odniosła Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” dowodzona przez gen. Franciszka Kleeberga.

Dopiero 2 października w obliczu wyczerpywania się amunicji skapitulowała załoga Helu, dowodzona przez jednego z twórców polskiej floty, kontradm. Józefa Unruga.

Ostatnim polskim zgrupowaniem pozostała Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie”. Jej celem było przyjście na odsiecz Warszawie, a po jej kapitulacji podjęcie działań partyzanckich w Górach Świętokrzyskich.

Ostatnia bitwa kampanii polskiej rozegrała się w rejonie Kocka. W pierwszej jej fazie SGO odniosła wiele zaskakujących dla Niemców sukcesów. Nie mogły one jednak zostać wykorzystane wobec braku amunicji i nadejścia przeważających sił niemieckich. Dlatego 6 października przed południem oddziały gen. Franciszka Kleeberga złożyły broń. Część żołnierzy w cywilnych ubraniach uniknęła niewoli. Już dzień wcześniej, 5 października, w warszawskich Alejach Ujazdowskich trwała defilada zwycięstwa z udziałem samego Adolfa Hitlera.

Po kapitulacji SGO ostatnim walczącym oddziałem WP pozostało liczące kilkudziesięciu ułanów zgrupowanie mjr. Henryka Dobrzańskiego, który w trakcie marszu z Puszczy Augustowskiej na Węgry podjął decyzję pozostania na terytorium kraju aż do czasu spodziewanej na wiosnę ofensywy aliantów.

Szacuje się, że w trakcie pięciu tygodni walk poległo ok. 67 tys. polskich żołnierzy, rannych zostało 133 tys., a do niewoli dostało się ok. 420 tys. Straty niemieckie były nieporównywalnie mniejsze, lecz ze względu na propagandę wojenną są trudne do oszacowania. Według znacznie zaniżonych statystyk zginęło ok. 16 tys. żołnierzy, a ogółem wyłączono ze starć z powodu ran czy niewoli ok. 50 tys. Większe straty ponieśli Niemcy w sprzęcie – zniszczenia były tak duże, że atak na Zachód był możliwy dopiero w kwietniu 1940 r. Z rąk sowieckich śmierć poniosło 6–7 tys. Polaków, ok. 250 tys. zaś dostało się do niewoli. Ale w tym kontekście zaskakująco duże są straty Armii Czerwonej: co najmniej 3 tys. żołnierzy.

Klęska Polski uważana jest także za wstęp do porażki poniesionej przez Francję i Wielką Brytanię w czerwcu 1940 r. Niepodjęcie przez Paryż ofensywy przeciwko Niemcom było nieuzasadnione z punktu widzenia uwarunkowań militarnych. We wrześniu 1939 r. naprzeciw 23 dywizjom niemieckim na zachodzie stało ok. 100 dywizji francuskich wspieranych przez brytyjską flotę i lotnictwo. W tym samym czasie niemal całość niemieckich sił pancernych i lotniczych było zaangażowanych w Polsce. „Do roku 1939 byliśmy oczywiście w stanie sami rozbić Polskę. Ale nigdy – ani w roku 1938, ani w 1939 – nie zdołalibyśmy naprawdę sprostać skoncentrowanemu, wspólnemu atakowi tych państw” – stwierdził po wojnie sądzony w Norymberdze szef sztabu generalnego Wehrmachtu gen. Alfred Jodl.

Jeszcze w trakcie walk o Warszawę, 27 września, na rozkaz dowódcy obrony stolicy gen. Juliusza Rómmla powołano zaczątek struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Na podstawie pełnomocnictw Naczelnego Wodza powstała Służba Zwycięstwu Polski. Moment ten rozpoczął następny etap trwającej lata batalii o odzyskanie niepodległości.

Po przegranej kampanii wrześniowej Polacy, kilkadziesiąt milionów Polaków zostało pozostawionych na niełasce wroga. Byli bezbronni. Państwo, które miało ich bronić zwyczajnie się zwinęło, armii nie było, politycy uciekli do Londynu. Polacy zostali sami, nikomu nie przyszło przed wojną do głowy, że tak może się skończyć istnienie Polski, nikt nie pomyślał jak przygotować Polaków na taką okoliczność. Dzisiaj jest dokładnie tak samo.

Przed wojną nikomu nie przyszło do głowy aby namawiać i stworzyć ramy prawne do powszechnego posiadania broni. Dzisiaj posiadanie broni jest reglamentowane znaczenie bardziej niż przed 1939 rokiem. Z Polakami dzisiaj też by było tak samo jak po wrześniu 1939 roku. Tak jak wówczas, tak i dzisiaj politycy mówią, że mamy sojuszników, że mamy silną armię nic nam nie grozi. Im rzeczywiście nic nie grozi, bo jak w 1939 r. uciekli to Londynu, tak i dzisiaj uciekaliby z własnymi rodzinami.

Wówczas i dzisiaj nikomu z tzw. polityków nie przychodzi do głowy aby przygotować Polaków na ewentualną klęskę Polski. Ciągle mamy silniejszych sąsiadów, którzy nie bardzo widzą Polskę między swoimi terenami. Trzeźwe patrzenie na międzynarodową rzeczywistość wcale nie wyklucza możliwości pojawienia się konfliktu zbrojnego w Europie.

Wołanie o to aby w Polsce stworzyć przepisy, które pozwolą na to aby Polacy mogli posiadać broń palną, pozostaje bez odpowiedzi. To niebezpieczne, to stwarza zagrożenie dla porządku i bezpieczeństwa publicznego – mówią. Zakazują jak mogą, utrudniają jak tylko potrafią, nie chcą aby Polacy mogli posiadać broń palną – piszę o politykach i służących im wiernie urzędnikach.

Oni nas przekonują, że posiadanie indywidualnej broni strzeleckiej nie może powstrzymać militarnej agresji. Oni są głupi i niczego nie rozumieją. Gdzie ja piszę o tym, że Polacy z broni palnej strzeleckiej mają bronić swojej Ojczyzny? Piszę, że broń palną strzelecka jest Polakom potrzebna na wypadek klęski ich państwa. Jest niezliczona ilość świadectw historycznych, że karabin w ręku ofiary ratuje jej życie w starciu z pijanym żołdakiem, szabrownikiem, gwałcicielem i innymi mętami, które korzystają z zawieruchy wojennej.

 

 

 

Kategorie: Wiadomości