W obliczu tyranii “nielegalnie” czasem znaczy godnie, słusznie i sprawiedliwie

2021-11-08 06:21 (PAP) 115 lat temu w Rogowie łódzcy bojowcy PPS zrabowali pieniądze z pociągu pocztowego

115 lat temu, 8 listopada 1906 r., łódzka Organizacja Bojowa PPS zrabowała pieniądze z pociągu pocztowego na stacji Rogów. Carski aparat ucisku finansowany był przez polskich podatników, postanowiliśmy więc konfiskować te środki, by obrócić je na walkę z caratem – wyjaśnił Jan Kwapiński, uczestnik akcji.

Do największych problemów działaczy Organizacji Bojowej PPS – powołanej do życia na VII Zjeździe Polskiej Partii Socjalistycznej, 5 lutego 1905 r. w Warszawie – należał brak pieniędzy. Ścigani przez ochranę – tajną carską policję – musieli często zmieniać miejsca pobytu, potrzebowali gotówki na broń, łapówki i druk bibuły. Jedynym sposobem pozyskiwania pieniędzy w takiej sytuacji, były “eksy” – akcje ekspropriacyjne, czyli w praktyce napady rabunkowe.

“Represje carskich żandarmów, policji, kozaków szalały w sposób bezwzględny. Cały aparat ucisku i gwałtów utrzymywany był za pieniądze polskich podatników” – wspominał 14 maja 1963 r. w Radiu Wolna Europa Jan Kwapiński, uczestniczący w akcji jako dwudziestolatek, jeszcze pod swym rodowym nazwiskiem Piotr Edmund Chałupka (“Janem Kwapińskim” stał się po aresztowaniu po napadzie na sklep monopolowy we Włodowicach niedaleko Zawiercia, 23 kwietnia 1907 r. – podał wówczas to nazwisko, by ukryć swoją prawdziwą tożsamość).

“Wydział Bojowy na swoim posiedzeniu postanowił odebrać carskim urzędnikom pieniądze przewożone z granicy austriacko-rosyjskiej, na jednej ze stacji kolejowych na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Wybrano stację Rogów, położoną o dziesięć minut jazdy od węzła kolejowego w Koluszkach” – opowiadał Kwapiński, przyszły (1939) prezydent Łodzi.

Każdy z instruktorów dowodzący oddziałem bojowców osobiście spenetrował całą okolicę koło stacji kolejowej i przeszedł pieszo ze stacji Rogów do Łodzi. Według Google Maps jest to dystans ok. 30 km, możliwy do pokonania pieszo w niecałe 6 godzin.

Pierwotnie akcja miała się odbyć 12 października 1906 r. “W umówiony dzień zebraliśmy się wszyscy koło plantu kolejowego pomiędzy stacjami Widzew a Łódź Kaliska. Gdy się już zupełnie ściemniło, wyruszyliśmy wyznaczoną trasą do lasu w pobliżu stacji Rogów. Przeszliśmy tę drogę tak, by całą trasę przejść nocą, a o świcie znaleźć się w lesie” – opowiadał Kwapiński. “Przybyliśmy do lasu zmęczeni. Rozłożyliśmy się obozem, porozstawialiśmy pikiety i oczekiwaliśmy wieczorowych godzin, gdy pociąg pocztowy będzie jechał z granicy do Warszawy” – dodał.

Dwaj wysłani przed południem na rekonesans bojowcy zastali na stacji w Rogowie duży oddział kozaków z Brzezin, ubezpieczający powrót gubernatora piotrkowskiego, Konstantina Millera z inspekcji w tym mieście – akcji nie sprzyjał też rozkład jazdy. “Ponieważ nie było wiadomo, kiedy gubernator raczy wyjechać, a pociąg pocztowy dziesięć minut wcześniej odchodził z Rogowa do Warszawy od pociągu, który szedł z Warszawy do Piotrkowa, koniecznością było co rychlej opuścić kryjówkę w lesie, położoną o cztery kilometry od dworca i wyczekiwać zmroku, aby wrócić do Łodzi – z niczym” – wyjaśnił Kwapiński.

Odwrót był pośpieszny, bo większość bojowców – na co dzień tkaczy łódzkich – musiała o 6 rano stawić się do pracy. “Szliśmy szybko, co dwie godziny zatrzymywaliśmy się na krótki postój, skrzętnie omijając wsie, które spotykaliśmy po drodze. W czasie wypoczynku felczer nasz, zaopatrzony w koniak i czekoladę, dawał nam dużym naparstkiem koniak i kawałek czekolady” – wspominał bojownik PPS.

Dwa tygodnie później Józef Montwiłł-Mirecki “Grzegorz” przekazał Kwapińskiemu “Kacprowi” kolejne rozkazy. “Za trzy dni musicie przygotować amunicję, zakupić bilety do różnych stacji kolejowych, ale ani jednego do Rogowa. Ze stacji Łódź Fabryczna pojedziemy koleją do Rogowa. Oddział towarzysza Ignaca (Celiński – Kułakowski, jeden z wywiezionych dziesięciu z Pawiaka), wysiądzie ze swoim oddziałem w Koluszkach i zajmie miejsce ze swoimi bojowcami w ostatnim wagonie pociągu, albowiem były takie dnie, że część żołnierzy znajdowała się obok wagonu pocztowego, a część w ostatnim wagonie dla osłony pociągu. Zapytałem, jaką im dać broń. +Krótką palną, wszystkim nadto fińskie noże+. +Dlaczego – zapytałem – fińskie noże?+. +Bo w wagonie mogą być pasażerowie, strzelać nie będzie można, a jednak unieszkodliwić żołnierzy należy+. Zapytał, czy zrozumiałem. +Tak, towarzyszu, wszystko załatwię według rozkazu+” – wspominał tę odprawę “Kacper”.

W przedsięwzięciu brało udział sześciu instruktorów oraz 48 bojowców, w większości łódzkich tkaczy.

“W czwartek od południa do samego wieczora zauważono przyjazd sporej liczby przyzwoicie ubranej młodzieży, nie zdradzającej niczem bandytów. Zachowanie się młodych ludzi było bardzo spokojne” – relacjonował wydarzenie sobotni łódzki “Rozwój” w numerze z 10 listopada 1906 r.

W opowieści Kwapińskiego sytuacja wygląda nieco inaczej. “O godzinie ósmej minut sześć przybyliśmy pociągiem do Rogowa. Wszystkie oddziały zajęły swoje posterunki, oczekując przybycia pociągu pocztowego, który miał nadejść za 11 minut. Oczekiwanie było dla nas nużące. Pamiętam jak dziś – z bijącym sercem wpatrywałem się w dal na oświetlony parowóz, który zbliżał się do stacji kolejowej” – opisywał kolejnymi zdaniami, które – trudno nie odnieść takiego wrażenia – wyraźnie sobie przeczą. Jednak porę pojawienia się bojowców na stacji w Rogowie podał precyzyjniej od gazety.

Relacja “Rozwoju”, sporządzona bezpośrednio po wydarzeniu, wydaje się natomiast bardziej dokładna w szczegółach od nasyconych emocjami wspomnień “Kacpra”. “W chwili, gdy oczekiwany pociąg z Granicy zbliżał się do stacyi, siedmiu z nich jednym zwrotem weszło prędko do kancelaryi zawiadowcy stacyi, która się mieści w narożniku piętrowego budynku, wydobyli mauserowskie karabinki z pod ubrania i grożąc niemi, nakazali znajdującym się w kancelaryi pomocnikowi zawiadowcy p. Rożanowiczowi i pomocnikowi stacyi Płyćwia p. Płońskiemu, bezwzględne posłuszeństwo” – opisywał anonimowy dziennikarz gazety.

“Nagle z łoskotem wpadł pociąg na stację kolejową. Ja z błyskawiczną szybkością, podrzucony przez starszego szóstki, kowala z fabryki z Łodzi, skoczyłem do parowozu, z rewolwerem do maszynisty, odsuwając go od lewara. W momencie, gdy przyskoczyłem do niego, maszynista uśmiechnął się i powiedział: +Tylko spokojnie, towarzyszu, nie denerwujcie się. A umiecie prowadzić maszynę?+. +Nie wasza rzecz, marsz do węglarki+” – wspominał 77-letni Kwapiński w 1963 r. “Jeden z bojowców mojego oddziału rozwinął czerwony sztandar, na którym dumnie widniały trzy litery PPS” – dodał.

“W chwili zatrzymania się pociągu, gdy wagon pocztowy stanął naprzeciwko kancelaryi, a idący przed nim wagon z konwojem wojskowym cokolwiek dalej, rozległ się silny sygnał trąbki; w tejże chwili dano salwy z okien i drzwi kancelaryi zawiadowcy stacyi, kierując je do wagonu z konwojem i pocztowego. Stojący na innych pozycjach strzelali w górę ponad wagony aby oszczędzić pasażerów a wywołać popłoch” – relacjonował sprawozdawca “Rozwoju”. “Po kilku salwach rozległo się znów echo trąbki; wówczas ci, którzy znajdowali się w kancelaryi, polecili pomocnikom położyć się na podłodze, gdyż zaraz będzie wybuch bomby, a sami schowali się za mur” – opisywał.

Podobnie wyglądała sytuacja w poczekalni dla pasażerów. „Dowódca trzeciego oddziału wydał rozkaz publiczności, żeby kładła się koło muru i nie ruszała się z miejsca. Donośnym głosem oznajmił im, żeby byli spokojni, albowiem +Państwo macie do czynienia z bojowcami z Polskiej Partii Socjalistycznej, którzy wam osobiście żadnej krzywdy nie zrobią+” – opowiadał Kwapiński.

Unieszkodliwienie składającego się z 45 żołnierzy konwoju zapisało się w jego pamięci w następujący sposób. “Jeden z bojowców, bardzo wysoki wzrostem, tkacz z fabryki Ossera, podskoczył do wagonu i grubym kijem rozbił szybę w oknie, następnie błyskawicznie rzucił czasową bombę, a reszta obsypała gradem kul kilku wyglądających oknem żołnierzy. Po dwudziestu sekundach – wielki wstrząs, słup dymu i ognia i całe wojsko cara, które zostało przy życiu, zaczęło uciekać w pole. Bojowcy mojego oddziału i oddziału szóstego zaczęli strzelać za nimi w górę, żeby ich zdemoralizować, chociaż nie było potrzeby, gdyż w panice i popłochu uciekali w stronę lasu” – wspominał.

“Podczas tego wybuchu część dachu została uniesiona w górę i odrzucona z nadzwyczajną siłą na peron przywalając swym ciężarem stojącego o kilkanaście kroków żandarma stacyjnego Charuka, który został zabity na miejscu, a stojącego obok żandarma zwrotniczego Piątkowskiego odłamki raniły w oko i w skroń” – czytamy w “Rozwoju”.

Akcją ekspropriacyjną dowodził 27-letni Józef Montwiłł-Mirecki “Grzegorz”. “Dowódzca bandy, młody wysoki blondyn, stojąc na schodkach przed dworcem, obserwował ruchy swych podkomendych, dając im dyspozycye słownie lub trąbką” – opisała gazeta. “+Warszawskij dniewnik+ zaznacza, że komenda dawana sygnałami trąbkowemi przy onegdajszym napadzie na pociąg w Rogowie była prowadzona w j ę z y k u r o s y j s k i m” – podkreślono.

“Kiedy ostatni worek z pieniędzmi i 13 karabinów zabranych żołnierzom odniesiono na furmanki, na dany sygnał trąbką wszyscy zbiegli do kupy, uformowali parami i trzymając karabinki na ramionach, czerwoną chorągiew na przodzie, marszem przeszli za podjazd i w ciemnościach nocy po chwili znikli. Cała operacyja nie trwała dłużej nad 20 minut” – anonimowy dziennikarz “Rozwoju” najwyraźniej nie potrafił ukryć sympatii i podziwu dla bojowców PPS – współczesnych czytelników dziwić może fakt, iż taka relacja mogła w ogóle ukazać się w wydawanym pod kontrolą carskiej cenzury czasopiśmie.

Bezpośrednio po zakończeniu akcji Montwiłł-Mirecki “Grzegorz” oznajmił jej uczestnikom: “Towarzysze, w imieniu Wydziału Bojowego Polskiej Partii Socjalistycznej dziękuję wam za waszą dzielną postawę i życzę wam szybkiego powrotu do Łodzi. Odwrót będzie prowadził tow. Kacper, czterech zaś bojowców pojedzie ze mną, byśmy mogli ulokować w bezpiecznym miejscu pieniądze wzięte z rąk urzędników carskich, które obrócimy na walkę z carem”.

“Fakt zdobycia pieniędzy pod Rogowem i rozbicia całego oddziału wojskowego wywołał entuzjastyczny nastrój w masach robotniczych i wśród sympatyków PPS. Daremnie w ciągu całego tygodnia kozacy, żandarmi, oddziały kawalerii obszukiwali okolice. Mogli szukać. Najciekawsze, że szukali wtedy, gdy wszyscy uczestnicy byli na miejscu i przy swych warsztatach pracy, oczywiście z wyjątkiem instruktorów, którzy setnie wypoczywali po odbytej drodze” – podsumował “Kacper”.

“Była to pierwsza wielka bitwa rewolucyjna polskich rewolucyjnych żołnierzy z carskimi żołdakami po powstaniu 1863 roku. Bitwę tę wygraliśmy” – ocenił Kwapiński.

Jednak według wielu historyków pierwszym zbrojnym starciem polskiej organizacji z siłami carskimi od czasów Powstania Styczniowego była demonstracja na placu Grzybowskim w Warszawie 13 listopada 1904 r. – Organizacja Bojowa PPS wówczas jeszcze nie istniała.

“Trzeciego dnia ukazała się odezwa Centralnego Komitetu, kwitująca odbiór zabranej gotówki w sumie 37 000 rubli” – przypomniał Kwapiński.

W świetle doniesień sprawozdawcy “Rozwoju”, powołującego się na wyniki “przeprowadzonego na razie śledztwa”, bojowcy powinni jednak raczej mówić o pechu niż sukcesie. “Bandyci rozpróli nożem leżącą na wierzchu torbę, w której było złoto, zabrali jeszcze jedną torbę znajdującą się obok w jednym rzędzie, i przypuszczając, że więcej toreb pieniężnych nie ma, pośpiesznie wybiegli z wagonu” – opisywał. “Cokolwiek dalej w wagonie leżały ciężkie paki zawierające przesyłki; to wprowadziło ich w błąd, gdyż pod temi pakami znajdowały się torby skórzane z punktów pogranicznych z pieniędzmi, w sumie około miliona rubli” – napisał. “W każdym razie, jak informują osoby zainteresowane, skradziono około 150,000 rubli” – napisał.

Tydzień później “Rozwój” opublikował list właściciela majątku Nadolna Edmunda Dobrzańskiego, którego bryczkę czekającą nań przed stacją w Rogowie – wracał z Warszawy – zarekwirowało “sześciu młodych, przyzwoicie ubranych ludzi”. Dobrzański znał przebieg wydarzenia z relacji woźnicy, który zaoponował przeciwko rekwizycji. “Dobyli rewolwerów, grożąc, że się krótko załatwiają z tymi co im w drogę wchodzą. Pozwolili wszakże zabrać płaszcz i dywan, zapewniając, że konie wraz z wynagrodzeniem kosztów i strat zostaną zwrócone”. Woźnica również musiał być pod wrażeniem sprawności bojowców PPS, którzy podjechali “pod same okna pokoju dla dam, które niebawem wraz z ramami wysadzono i tą drogą poczęto ładować worki i pakiety z pieniędzmi”. “Cała ta operacyja odbyła się z zadziwiającą zręcznością i wprawą, według komendy rosyjskiej sygnalizowanej trąbką, i po naładowaniu bryczki ulokował się na niej 5-ciu ludzi z karabinami mauserowskiemi, zabrali szóstego, zdaje się rannego i znów na komendę trąbki, wszyscy których mogło być około 40, uszykowali się w dwójki i marszem pochodowym, z karabinkami na ramionach eskortowali odjeżdżającą bryczkę” – opisywał chlebodawca woźnicy.

Wedle wspomnień Kwapińskiego “Grzegorz” wraz z pieniędzmi i bojowcami znalazł schronienie u proboszcza jednej z parafii pod Zgierzem. “Jak z tego wynika, to i księża byli sympatykami Bojowej Organizacji PPS” – podkreślił.

Mniejszą sympatią darzył bojowców Dobrzański, bowiem list do redakcji “Rozwoju” zakończony krótkim opisem trwających pięć dni poszukiwań zarekwirowanej podwody – odnalazł ją w zgierskim magistracie – spointował: “rewolucjoniści, mimo obietnic, za użycie koni nie zapłacili; musiałem zapłacić za żywienie ich w Zgierzu”.

Najbardziej znana akcja ekspropriacyjna PPS – zwana też, ze względu na udział w niej Walerego Sławka, Józefa Piłsudskiego, Aleksandra Prystora i Tomasza Arciszewskiego, “Akcją czterech premierów” – na stacji w Bezdanach wydarzyła się prawie dwa lata później – 28 września 1908 r.

Jan Kwapiński był działaczem PPS od roku 1901 – od 1906 r. w PPS-Frakcji Rewolucyjnej; w latach 1907–17 był więźniem caratu; w latach 1922–30 posłem na sejm; był jednym z organizatorów Centrolewu; więźniem NKWD (1940-41); później na uchodźstwie w Wielkiej Brytanii pełnił różne funkcje w rządzie RP, m.in. w latach 1943–44 był wicepremierem; zmarł 4 listopada 1964 r. w Penley (Wielka Brytania).

28 listopada 1907 r. dowódca akcji rogowskiej Józef Montwiłł-Mirecki został – wskutek prowokacji – aresztowany. Skazany na śmierć, 9 października 1908 r. został stracony na Cytadeli. Miejsce jego pochówku, jak wielu innych bojowników PPS – m.in. Stefana Okrzei, Henryka Barona i Marcina Kasprzaka – jest nieznane. Praktykę anonimowego chowania skazańców, przez Rosjan, pokazała Agnieszka Holland w finale filmu “Gorączka” zrealizowanego na podstawie powieści Andrzeja Struga pt. “Dzieje jednego pocisku”.

Adam Próchnik (1882-1942), działacz socjalistyczny, opublikował ostatnie słowa Mireckiego, z listu napisanego przed wykonaniem wyroku. “Śmierć moja, położy wreszcie kres oszczerczym plotkom, że naczelnicy umieją tylko innych wysyłać na śmierć, a sami w ogień nie idą. Po drugie, doda bodźca pozostałym bić się aż do zwycięstwa. Jest u nas w zwyczaju umierać z krzykiem. Krzyków w ogóle nie lubię, jeśli jednak wydać go padnie, to będzie nim jedynie: Niech żyje Polska niepodległa”.

Nie lubię socjalistów, nawet jeżeli są Polakami. Nienawidzę socjalizmu, to straszliwa choroba naszych czasów. Rozumiem jednak, że wówczas ludzie jeszcze byli niedoświadczeni tym co przyniósł ze sobą w praktyce socjalizm. Oczywiście to ich wiary w piekielny system nie usprawiedliwia, bo socjalizm to odwrócenie wartości, bożych wartości i prawd, które dały niektórym ludom pomyślność gdy się tą pomyślnością cieszyły.

Wpis wstawiłem, bo on pokazuje, że godnie, słusznie i sprawiedliwie oznacza czasem “nielegalnie”. Wstawiłem ten wpis, bowiem my w dzisiejszych czasach nadajemy nadmierną wartość literze prawa, nie zastanawiając się przy tym czy co ta litera nakazuje lub na co pozwala, jest godne, słuszne i sprawiedliwe.

Czasami potrzebne są takie intelektualne ćwiczenie.