Odejdź Joe.

Trudno jest opisać jak kiepski w swojej pracy jest prezydent Joe Biden, może opisanie tego jest wręcz niemożliwe. Porównania Bidena do Jimmy’ego Cartera są wszechobecne, ale banalne – i zbyt pochlebne dla Cartera. Być może bardziej trafną analogią, biorąc pod uwagę jak gorączkowe są spory obywatelskie, jest James Buchanan, typowy wybór historyków na najgorszego prezydenta w historii.

Rzeczywiście, pełne uchwycenie absolutnego horroru, jakim jest prezydencki łabędzi śpiew tego zniedołężniałego prawie-osiemdziesięciolatka byłoby zadaniem herkulesowym, lepiej nadającym się na biografię w stylu Davida McCullough niż na felieton. Ale dla obecnych celów, i pomimo trudności z zawężeniem tematyki wobec tak wielkiej dostępności materiału, rozważmy kilka przykładów z ostatnich miesięcy.

Pod koniec marca, w bojowym przemówieniu w Warszawie, Biden zboczył ze scenariusza i oznajmił, że rosyjski król Władimir Putin “nie może pozostać u władzy”. Istnieje nikczemna historia takiego wtrącania się w politykę zagraniczną USA, której przykładem jest szokująco szczere przyznanie się Johna Boltona Jake’owi Tapperowi na antenie w tym tygodniu, że “pomagał w planowaniu zamachów stanu”. Biden, tym samym, wyraźnie wezwał w Polsce do zmiany reżimu przeciwko wieloletniemu przywódcy uzbrojonego w broń jądrową hegemona. Jak natychmiast zauważył pisarz David P. Goldman, wiele pokoleń prezydentów USA z czasów zimnej wojny wiedziało, że nigdy nie należy tak wyraźnie prowokować Kremla. Biały Dom natychmiast – w sposób niewiarygodny – podjął próbę wycofania się i zbagatelizowania jasnej wypowiedzi Bidena.

W maju, po raz trzeci w ciągu niespełna roku, Biały Dom musiał wycofać się z twierdzenia Bidena o gotowości USA do wojny w obronie Tajwanu przed możliwą – być może zbliżającą się – inwazją Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Podczas wspólnej konferencji prasowej z premierem Japonii Fumio Kishidą, Biden został zapytany wprost, czy Wujek Sam obroniłby Tajpej w przypadku inwazji Pekinu. Biden odpowiedział “tak” – bagatelizując faktyczne zobowiązanie USA zawarte w Taiwan Relations Act z 1979 roku, zgodnie z którym Stany Zjednoczone są zobowiązane jedynie do zapewnienia Tajpej profilaktycznych środków obronnych, a nie do faktycznej obrony w przypadku inwazji. Biały Dom próbował wycofać tę wypowiedź, ale mleko już się rozlało. Biden wygłosił również praktycznie identyczne uwagi w sierpniu i październiku ubiegłego roku. Okazuje się, że powiedzenie o tym iż nie można nauczyć starego psa nowych sztuczek jest prawdziwe.

W tym tygodniu Biden wylądował w Izraelu w ramach pierwszej podróży na Bliski Wschód w czasie swojej prezydentury. Po wylądowaniu na lotnisku Ben Gurion, Biden wysiadł z Air Force One i szybko zapytał swoich doradców: “Co ja teraz mam robić?”. Wkrótce potem Biden potknął się na drodze do mikrofonu i wyraził swoje pragnienie “utrzymania przy życiu prawdy i pamięci o Holokauście”. Następnego dnia, podczas wspólnej konferencji prasowej z premierem Izraela Yairem Lapidem, Biden nawiązał do “listy” wstępnie zatwierdzonych – i przypuszczalnie przyjaznych – dziennikarzy, którą jego zespół przygotował dla niego wcześniej. Było to mniej niż tydzień po żenującej wpadce w Waszyngtonie, kiedy Biden czytał z telepromptera w stylu Rona Burgunda: “koniec cytatu, powtórz zdanie”. A to było zaledwie kilka tygodni po tym, jak prezydent spadł z roweru stacjonarnego.

To nie są zwykłe frywolne “gafy”, takie, z których można się pośmiać. Są to, w najlepszym przypadku, przerażające błędne stwierdzenia o wstrząsających implikacjach dyplomatycznych i geopolitycznych, a w najgorszym oznaki wyraźnej starości. Z prezydentem Stanów Zjednoczonych jest coś bardzo, bardzo wyraźnie nie tak. Nawet “New York Times”, który dla byłego szefa Bidena, Baracka Obamy, funkcjonował jako “Prawda” Partii Demokratycznej, opublikował niedawno artykuł zatytułowany “At 79, Biden Is Testing the Boundaries of Age and the Presidency”. Zaledwie trzy dni później Michelle Goldberg, niezmiennie postępowa felietonistka Szarej Damy, zatytułowała swój własny felieton: “Joe Biden jest za stary, by walczyć o następną kadencję”.

Widać, że wszystko jest już ustalone.

Zgodnie z często cytowanym RealClearPolitics, Śpiący Joe obecnie szczyci się średnią aprobatą dla swojej pracy na poziomie 38,7% (sondaż New York Times/Siena College daje mu wynik aprobaty wynoszący jedynie 33% – przyp. MR). Sprawia to, że jest on o 17,2% poniżej średniej. 38,7% to historycznie rekordowo niski wynik dla tego momentu prezydentury. Być może tę fatalną statystykę można częściowo wytłumaczyć inną historyczną liczbą: wzrostem inflacji o 9,1% w ujęciu rocznym w zeszłym miesiącu, co samo w sobie jest rekordem czterech ostatnich dekad. A inflacja bardzo mocno uderza w niezwykle popularne produkty spożywcze: jajka podrożały o 33,1% r/r, masło o 26,3%, a kurczak o 18,6%. Średnie krajowe ceny benzyny są obecnie na rekordowo wysokim poziomie. Joe Biden, niegdyś zwany “człowiekiem pracy” ze Scranton, zarządzał tą katastrofalną inflacją, nieproporcjonalnie krzywdząc wyborców o niższych i średnich dochodach, o których jego partia polityczna rzekomo tak bardzo dba.

W związku z tym, że już nawet “Times” zwraca się przeciwko niemu, wygląda na to, że Biden nie będzie kandydatem Demokratów na prezydenta w 2024 roku. Jedynym istotnym pytaniem jest to czy powinien zrezygnować już teraz. Odpowiedź – powinien. Ponieważ pomimo tego jak nieudolna jako prezydent byłaby Kamala Harris, to jednak istniałoby mniejsze prawdopodobieństwo, że swoimi wypowiedziami pchałaby świat w kierunku III wojny światowej.

Josh Hammer (www.dailysignal.com)

tłumaczył MR