Karabin systemu Girandoniego – wiatrówka pcp z XVIII wieku na Dzikim Zachodzie.

Kiedy myślimy o broni która podbiła Dziki Zachód, w pierwszej kolejności przychodzą nam do głowy tak dobrze znane konstrukcje jak karabiny powtarzalne Winchestera, Henry’ego i Spencera, trapdoor Springfielda, rewolwer Smith & Wessona i oczywiście Colt Peacemaker. Sięgając jeszcze dalej w przeszłość mamy muszkiety, takie jak Hawken buffalo gun, lub jego poprzednicy z zapłonem skałkowym, Kentucky i Pennsylvania long rifles. Jednak istniała też wyjątkowa, i znacznie mniej znana broń, która nie wymagała użycia prochu ani nie została użyta do zabicia żadnego człowieka w Stanach Zjednoczonych, ale która była prawdopodobnie najbardziej skuteczną bronią w czasach zdobywania amerykańskiego Zachodu. Był to karabin pneumatyczny Girandoni, tajna broń ekspedycji Lewisa i Clarka.

Najwcześniejszy znany egzemplarz karabinu pneumatycznego jest obecnie wystawiony w szwedzkim muzeum Livrustkammeran w Sztokholmie i pochodzi z około 1580 roku. Ta broń pneumatyczna, dostępna w dość dużych kalibrach, była używana przez bardzo zamożnych ludzi do polowań na grubą zwierzynę, taką jak jelenie i dziki. Jednak około 1780 roku przedsiębiorczy tyrolski rusznikarz Bartolomeo Girandoni opracował nowy model karabinu pneumatycznego, który wkrótce został przyjęty na stan przez austriackie wojsko. Karabin Girandoniego w kalibrze .46 stanowił kamień milowy w rozwoju broni.

Wiatrówka szybkostrzelna.

Karabin miał ok. 120 cm długości i ważył niecałe 5 kg. Kolbę broni stanowił metalowy cylinder, który był jednocześnie rezerwuarem powietrza. Można było ją odłączyć, napompować powietrzem, a następnie ponownie zamontować na broni. Każdy karabin był wydawany z trzema takimi zbiornikami. Girandoni był mniej więcej tych samych rozmiarów i wagi co zwykły muszkiet i posiadał magazynek rurowy mieszczący 22 ołowiane kule karabinowe, które były wystrzeliwane pojedynczo przez kontrolowane wyrzuty sprężonego powietrza. Kule te, wprowadzane do magazynka znajdującego się pod lufą broni, były ładowane do broni indywidualnie przez prosty stalowy blok, który przesuwał się wzdłużnie u podstawy zamka. Podobnie jak w popularnym współcześnie pistolecie BB Daisy Red Ryder, kulki karabinowe były wprowadzane do komory zamkowej za pomocą siły grawitacji, przy czym lufa broni musiała być utrzymywana w pozycji pionowej, aby kulki mogły stoczyć się w dół w kierunku komory zamkowej. Istotną zaletą tego mechanizmu ładowania było to, że strzelec podczas ładowania nie musiał stać, mógł położyć się na ziemi i po prostu trzymać broń w pionie.

Unikalny sposób łączenia zasobnika powietrza/kolby z systemem w karabinie Girandoniego. W Austrii był on znany jako windbusche, czyli “karabin wiatrowy”.

Prędkość wylotowa pierwszego strzału z “karabinu wiatrowego” wynosiła nieco ponad 300 m/s. Pocisk miał energię umożliwiającą przebicie sosnowej deski o grubości jednego cala z odległości 100 jardów. Pełny magazynek można było wystrzelać w mniej niż 30 sekund. Dla porównania, w tych czasach muszkiet napędzany prochem strzelniczym był uważany za celny do odległości około 50 jardów. Na europejskim teatrze wojny była to broń budząca grozę, która nie produkowała gęstego dymu zasłaniającego pole walki ani głośnego huku zdradzającego pozycję strzelca. Była również odporna na wilgoć, która znacznie ograniczała przydatność prochu strzelniczego.

Wyzwania związane z użytkowaniem wiatrówki Girandoniego.

Cesarz austriacki Franciszek II był szczególnie zaintrygowany tą technologią i był ściśle zaangażowany w wprowadzenie karabinu Girandoniego do armii austriackiej. Już na początku cesarz pisał, że karabin pneumatyczny musi być “prawidłowo rozmieszczony i utrzymywany w najlepszym stanie technicznym”.

„Konieczne jest aby prosty żołnierz, którego inteligencja jest zazwyczaj dość ograniczona, przeszedł szkolenie natychmiast po otrzymaniu broni – i aby szkolenie to było prowadzone w poszczególnych etapach, a nie za dużo na raz.”

Ze względu na złożoność broni trzeba było pokonać kilka istotnych wyzwań logistycznych. Ręczne pompy powietrzne (potrzeba było około 1500 suwów aby napełnić pojedynczy cylinder powietrzem) były wydawane po jednej na dwóch strzelców, a dodatkowe duże, kołowe wózki do pompowania powietrza umieszczano za liniami strzelców. Niezbędni byli również specjalnie przeszkoleni rusznikarze, jeden na 100 strzelców, którzy wymagali bardzo specjalistycznego zaopatrzenia w części zamienne – sprężyny, zapasowe uszczelki i dodatkowe cylindry. Nie było to łatwe zadanie. Wielu prostych poborowych, często chłopów nie mających pojęcia o technice, nie było w stanie pojąć idei broni i prawidłowo jej konserwować. Cylindry powietrzne były często źle obsługiwane. Niektóre w pełni naładowane cylindry wybuchały pod wpływem długotrwałego działania promieni słonecznych, a skórzane uszczelki wysychały czyniąc broń bezużyteczną. Nawet w obliczu tych problemów, broń ta okazała się wyjątkowo skuteczna na polach bitewnych wojny austriacko-tureckiej (1787-1791), ale mimo pewnych twierdzeń nigdy nie została użyta przeciwko Napoleonowi.

Pomimo zabójczej celności i siły ognia jaką zapewniał Girandoni, okazało się, że był to skok technologiczny zbyt wielki dla ówczesnych umysłów wojskowych. Generalny dowódca artylerii Austro-Węgier podsumował problemy z konstrukcją w swojej korespondencji z 21 lipca 1789 roku, kiedy to donosił: “Ze względu na swoją budowę, karabiny te były znacznie trudniejsze do efektywnego użycia niż normalne, gdyż trzeba było obchodzić się z nimi znacznie ostrożniej i uważniej. W dodatku używający ich żołnierze musieli być nadzorowani niezwykle starannie, gdyż nie byli oni pewni w swoim działaniu. Karabiny po bardzo krótkim czasie stawały się niesprawne. Skala usterek była tak duża, że po pewnym czasie nie więcej niż jedna trzecia z nich była jeszcze zdatna do użytku. Potrzebowaliśmy całej zimy, aby je naprawić lub wymienić”.

Osiemnastowieczna wiatrówka PCP w pełnej okazałości.

Karabin pneumatyczny kapitana Meriwethera Lewisa: “Dar od bogów”

Do 1810 roku „karabiny wiatrowe” zostały całkowicie wycofane. Austriackie wojsko zabrało część broni do swoich muzeów, podczas gdy inne zostały nabyte przez osoby prywatne lub po prostu zaginęły. Przynajmniej jedna sztuka przekroczyła jednak Atlantyk i odegrała ważną rolę w przełomowym okresie historii Ameryki.

Nie wiadomo, w jaki sposób broń wystawiona w Pentagonie trafiła do Stanów Zjednoczonych – być może była to nadwyżka broni która został wycofany z armii austriackiej. Niezależnie od jej pochodzenia, historycy ustalili, że najprawdopodobniej została zakupiona przez kapitana Meriwethera Lewisa między 9 maja a 9 czerwca 1803 roku w sklepie z narzędziami Isaiaha Lukensa niedaleko Filadelfii. Lewis był wtedy w drodze do Pittsburgha aby zakończyć budowę i wyposażyć statek Korpusu Odkrywców. Na pierwszej stronie osobistego dziennika Lewisa, prowadzonego podczas tej podróży, wspomina on jak demonstrował możliwości broni ku zdumieniu tłumu. Indianie, jak mówił, uważali karabin za “coś od bogów”.

To właśnie podczas służby w Korpusie Odkrywców, Girandoni okazał się bardzo przydatny. Za każdym razem, gdy ekspedycja napotykała nowe plemię, Lewis i Clark organizowali wielkie wejście, które miało zrobić wrażenie na tubylcach. Wierzyli, że taka pompa i ceremonia odwiedzie rdzennych Amerykanów od potencjalnie wrogich działań, podczas gdy oni sami będą mieli czas aby zrozumieć, z kim lub z czym mają do czynienia. Lewis i Clark zrobili wszystko co w ich mocy, by robić piorunujące wrażenie na plemionach. Odkrywcy zakładali swoje najbardziej kolorowe mundury wojskowe – surduty, błyszczące miecze, formalne nakrycia głowy, wypolerowane muszkiety i bagnety – i z powiewającymi flagami i gwizdami fifek maszerowali śmiało na każde spotkanie. Odkrywcy witali zgromadzonych współplemieńców z formalną powagą, a następnie przystępowali do wręczania prezentów, takich jak beleczki kolorowego materiału, koraliki i pamiątkowe medaliony.

W pewnym momencie maskarady Lewis śmiało wyjmował karabin Girandoniego i demonstrował jego niezwykłą moc. W swoim dzienniku szeregowy Joseph Whitehouse opisał jedno z takich wydarzeń 30 sierpnia 1803 roku w wiosce Yankton Sioux położonej wzdłuż Calumet Bluffs na rzece Missouri: “Kapitan Lewis wziął swój Air Gun i wystrzelił, a przez tłumacza powiedział im, że jest w niej trucizna i że może dokonać bardzo wielkich spustoszeń” – napisał Whitehouse. “Wszyscy stali zdumieni tą ciekawostką; Kapitan Lewis oddał kilka strzałów, a Indianie pobiegli pospiesznie aby zobaczyć dziury które zrobiły kule. Po stwierdzeniu, że kule weszły w drzewo, manifestowali swoje zaskoczenie głośnymi okrzykami.”

Lewis powtarzał tę demonstrację dla każdego napotkanego plemienia (w dziennikach wyprawy znajduje się nie mniej niż 39 osobnych wpisów wspominających o Girandonim), pozostawiając wszystkich gapiów w niepewności co do tego, ile tej broni posiadała jego ekspedycja. Indianie bardzo pożądali broni i towarów przewożonych przez Korpus Odkrywców, jednak żaden z nich nie był na tyle odważny by dokonać jawnego ich zagarnięcia. Gdyby każdy z odkrywców miał na wyposażeniu karabin Girandoniego i mógł oddać dwa tuziny strzałów w ciągu kilku sekund ze śmiertelną dokładnością, każdy wrogi akt mógłby być łatwo odparty jedynie przez mały oddział strzelców. Przywódcy różnych napotkanych plemion musieli w związku z tym uznać, że ewentualne korzyści nie są warte ryzyka utraty wielu wojowników.

Mały oddział, złożony z zaledwie 38 odkrywców mógł bezpiecznie przejść, bez nawet jednej ofiary poniesionej w walce, przez jedne z najbardziej wrogich i zamieszkanych przez najbardziej wojownicze ludy, terytoriów na ziemi. Nie oznacza to, że jedynie Girandoni zagwarantował bezpieczeństwo tej wyprawy. Nie obyło się bez wpadek, w których szybka reakcja, odpowiedni dobór słów i brawura prawdopodobnie uratowały ich skalpy, a co najmniej jeden indiański wojownik zginął w konfrontacji, ale przedsiębiorczy wypad w tą dzicz zakończył się sukcesem przekraczającym najśmielsze marzenia sponsora wyprawy, prezydenta Thomasa Jeffersona.

Korpus Odkrywców powrócił z tej wyprawy zmęczony i obdarty, ale uradowany wykonaniem swojej misji z jedną tylko ofiarą śmiertelną – sierżantem Charlesem Floydem, który najwyraźniej zmarł na ostre zapalenie wyrostka robaczkowego i został pochowany w pobliżu miejsca, gdzie obecnie znajduje się Sioux City w stanie Iowa. Po zakończeniu ekspedycji karabin Girandoniego zniknął w odmętach historii – aż do teraz.

Odkrycie i skopiowanie karabinu Girandoniego użytego podczas wyprawy Lewisa i Clarka.

Do akcji wkracza dr Robert Beeman, wybitny profesor uniwersytecki, pierwszy przewodniczący Wydziału Biologii Morskiej Uniwersytetu Stanowego w San Francisco i były pracownik Narodowej Fundacji Nauki w Stanford. W dzieciństwie Beeman otrzymał w prezencie pistolet Daisy BB, który rozbudził w nim trwającą całe życie pasję do konstrukcji pneumatycznych. Z czasem nazwisko Beemana stało się synonimem karabinów pneumatycznych, ponieważ jego chłopięce zainteresowanie doprowadziło do założenia znanej na całym świecie firmy Beeman Precision Airgun. Oprócz projektowania i promowania karabinów pneumatycznych, Beeman zaczął kolekcjonować każdy rodzaj niezwykłych i historycznych karabinów pneumatycznych, które mógł znaleźć podczas podróży do różnych fabryk broni, muzeów i prywatnych kolekcji na całym świecie. Jednym z takich nabytków był karabinek Girandoniego w stanie niemal idealnym.

W 2004 roku z Beemanem skontaktował się mistrzem rusznikarstwa Ernie Cowanem, który chciał zduplikować broń Girandoniego w swojej kolekcji (Beeman był jedynym znanym właścicielem tej broni w Ameryce Północnej). Beeman zgodził się. Cowan i jego współpracownik, Rick Keller, ostrożnie demontując broń, dokonali elektryzującego odkrycia. W trakcie starannego demontażu karabinu, Cowan i Keller znaleźli dowody napraw dokonanych na tym egzemplarzu, które potwierdził historyk broni Mike Carrick, jako odpowiadające dokładnie zapisom w dziennikach ekspedycji Lewisa i Clarka wspominającym o takich właśnie naprawach. Być może najbardziej znaczącą naprawą jaką odkryli, była wymiana sprężyny głównej. Lewis odnotował dokładnie taką naprawę w swoim dzienniku w dniu 10 czerwca 1805 roku: “[Rusznikarz wyprawy John] Shields usunął główną sprężynę mojego karabinu pneumatycznego”. Naprawa została dokonana przy pomocy pilnika kowalskiego używanego zwykle do przycinania końskich kopyt. Inne naprawy obejmowały nowy przedni sworzeń, środkową tuleję i przegub w przedniej osadzie karabinu, w której zastąpiono orzech europejski dobrym amerykańskim orzechem.

Ku swojemu zaskoczeniu i zadowoleniu, Beeman stał się dumnym właścicielem słynnego karabinu pneumatycznego który brał udział w wyprawie Lewisa and Clarka. Beeman przyznaje, że Girandoni ma bardzo osobliwe i znaczące miejsce w amerykańskiej historii, ale natychmiast skrupulatnie dodaje: “Musimy unikać bardzo mylnej myśli, że to Girandoni otworzył lub zdobył Dziki Zachód. Ten karabin był raczej kluczem do powrotu Lewisa i Clarka żywych i dalszego promowania Dzikiego Zachodu”.

Girandoni Beemana został gruntownie przebadany i wielokrotnie przetestowany w terenie, aby upewnić się co do jego możliwości. Bez wątpienia jest to niesamowite urządzenie. Aby uchronić oryginał przed nadmiernym zużyciem, Cowan i Keller wykonali cztery dokładne kopie broni. Uznając jej historyczne znaczenie, Beeman przekazał oryginalną broń do stałej kolekcji U.S. Army War College w Carlisle, Pennsylvania. Następnie została ona wypożyczona na specjalny pokaz w Pentagonie. Pomimo ogromnego postępu naukowego i technicznego w dziedzinie uzbrojenia, niewiele pojedynczych egzemplarzy broni może rywalizować z karabinem pneumatycznym Girandoniego pod względem wkładu w pokojowe promowanie amerykańskich interesów. Już sam brak przemocy w historii tego karabinu sprawia, że Girardoni z ekspedycji Lewisa i Clarka jest bronią naprawdę wyjątkową.

Frederick J. Chiaventone (warfarehistorynetwork.com)

tłumaczył MR