Japonia odkłada pacyfizm do lamusa.

Japonia jest w trakcie manewrów wojskowych. Kraj, który tak długo był ograniczony – lub chroniony, w zależności od punktu widzenia – przez “pacyfistyczną” konstytucję narzuconą mu przez okupujących go Amerykanów po II wojnie światowej, może wkrótce uwolnić się od krępujących ją więzów. W grudniu ubiegłego roku premier Fumio Kishida ogłosił podwojenie budżetu obronnego w ciągu najbliższych pięciu lat oraz nabycie zdolności do przeciwdziałania uderzeniom z zewnątrz, aby poradzić sobie z przewidywanym zagrożeniem głównie ze strony Chin, a w mniejszym stopniu ze strony Korei Północnej. Jest to zmiana polityki, którą można śmiało określić jako trzęsienie ziemi.

Plan zakłada nie tylko modernizację japońskiego uzbrojenia, ale także zakup co najmniej 400 pocisków Tomahawk produkcji amerykańskiej. Niektórzy interpretują tę decyzję jako skuteczne obalenie pacyfistycznej konstytucji i wprowadzenie Japonii na drogę do stania się militarnym supermocarstwem.

Inicjatywa ta pokazuje, jak poważnie rząd Japonii traktuje groźbę inwazji na Tajwan. Przejęcie Tajwanu przez Chiny byłoby katastrofalne w skutkach, ponieważ zagroziłoby liniom żeglugowym, które dostarczają do Japonii większość materiałów do produkcji i prawie całą ropę. Wobec dalekiej od udzielenia gwarancji bezpieczeństwa odpowiedzi USA, Japończycy najwyraźniej czują, że muszą podjąć własne środki ostrożności i jednoznacznie zasygnalizować swoje zamiary.

Obecnie Japonia posiada jednolitą strukturę wojskową – liczące blisko ćwierć miliona osób Japońskie Siły Samoobrony (JSDF), założone w 1954 roku. Pierwotnym celem JSDF było bezpieczeństwo wewnętrzne, wsparcie logistyczne (niebojowe) dla międzynarodowych misji pokojowych pod auspicjami ONZ oraz utrzymywania w społeczeństwie przekonania, że Japonia nie jest całkowicie bezbronna.

Japonia była zobowiązana, na mocy artykułu 9 konstytucji z 1947 roku, do wyrzeczenia się wojny jako “suwerennego prawa narodu” – był to jedyny kraj, który kiedykolwiek to zrobił. Dokładne sformułowanie mówiło, że Japonia nigdy więcej nie będzie utrzymywać “sił lądowo-morskich lub powietrznych”, ale z czasem JDSF przekształciła się z początkowego stylu i skali w znaczące siły wojskowe, z możliwością prowadzenia operacji zagranicznych, choć w ograniczonych okolicznościach. Plan dozbrojenia stanowi znaczący krok w kierunku dalszej reinterpretacji Artykułu 9 Konstytucji, tym razem praktycznie w kierunku uznania braku jakiegokolwiek jego znaczenia.

Obrona Japonii przed zagrożeniem zewnętrznym przez długi czas należała do stacjonujących w tym kraju sił amerykańskich, usankcjonowanych na mocy Traktatu o Bezpieczeństwie podpisanego w 1951 roku i okresowo odnawianego w późniejszym okresie. Reorientacja tego układu uwolniłaby USA od znacznej części odpowiedzialności w regionie i sporej części kosztów. Zyskać ma również Wielka Brytania, o czym świadczy trójstronna umowa z Włochami o odrzutowcach bojowych oraz nowe porozumienie obronne podpisane w styczniu.

Co na to zwykli Japończycy? Większość, jak się wydaje, jest zadowolona. W badaniu opinii publicznej opublikowanym przez publicznego nadawcę NHK w zeszłym miesiącu 51% poparło zwiększenie wydatków na wojsko, a 36% było przeciwnych. Tam, gdzie kiedyś każdy ruch mający na celu zwiększenie zasięgu działania japońskiej armii spowodowałby wyjście na ulice tysięcy ludzi, teraz objawia się kilkoma mizernymi protestującymi na stacji Shinjuku.

Prasa też jest po stronie zbrojeń, nawet lewicowa gazeta Tokyo Shimbun wydaje się pogodzona z nowym kierunkiem. Wojna na Ukrainie była potężnym katalizatorem tej zmiany nastrojów. Nocne relacje ze zdewastowanych ukraińskich miast przypomniały Japończykom, że w przeszłości mieli własne zatargi z Rosją (o Wyspy Kurylskie), a groźba opcji nuklearnej przyprawia o dreszcze obywateli jedynego kraju, który na własnej skórze doświadczył atomowej zagłady. Sam Kishida pochodzi z Hiroszimy, a kilku członków jego dalszej rodziny zginęło podczas bombardowania atomowego.

Jeśli chodzi o energię, Japonia importuje 90% swoich dostaw – z czego 9% pochodzi z Rosji – i dlatego jest szczególnie narażona na zakłócenia w łańcuchach dostaw. W maju ubiegłego roku Kishida zapowiedział ponowne uruchomienie krajowego programu energii jądrowej, częściowo zawieszonego w wyniku katastrofy w Fukushimie. To również spotkało się z niewielkim sprzeciwem. Ruch antynuklearny, niegdyś potężny, w ostatnich latach znacznie osłabł, równolegle z rewizjonistami konstytucyjnymi. W sierpniu podano, że 60% Japończyków poparło uruchomienie programu atomowego, co było podyktowane obawami przed zimowym kryzysem energetycznym w przypadku odcięcia dostaw przez Rosjan.

Osobowość Kishidy również może być istotnym czynnikiem. Na ironię zakrawa fakt, że obecny premier, postrzegany jako łagodniejsza i bardziej lewicowa postać niż jego poprzednik Shinzo Abe, będzie tym, który przywróci Japonii pozycję znaczącej potęgi militarnej, realizując życiowy cel swojego poprzednika. Jednak Abe, którego ojciec zgłosił się na ochotnika jako pilot kamikadze, a dziadek był zbrodniarzem wojennym klasy A, był zbyt mocno związany z wojną i skrajną prawicą, aby jego argumenty za reformą artykułu 9 zostały przyjęte bez podejrzeń. Przez wielu był postrzegany, sprawiedliwie lub niesprawiedliwie, jako ultranacjonalista, który chciał przywrócić Japonii przedwojenną chwałę i dominację militarną.

Z kolei Kishida nie jest postrzegany z taką wrogością. Ten łagodny były bankier należy w partii rządzącej do umiarkowanej frakcji Kōchikai , która generalnie popiera politykę zagraniczną opartą na ustępstwach. Zdobył on reputację osoby popierającej pacyfistyczną konstytucję lub przynajmniej niechętnej jej rewizji. Z tego powodu Japończycy wydają się bardziej skłonni uwierzyć w jego argumenty – że w coraz bardziej niebezpiecznym świecie zbrojenie się jest konieczne i ma charakter obronny, a nie jest częścią tajnego planu powrotu do mrocznej imperialnej przeszłości.

Ale czy uda mu się to przeprowadzić? Oto wielkie pytanie. Niemcy w ostatnich miesiącach składały podobne obietnice dotyczące wzmocnienia swoich słabych sił zbrojnych i jak dotąd przyniosły one niewiele konkretnych rezultatów. Kanclerz Olaf Scholz ogłosił prawie rok temu zwiększenie budżetu obronnego o 100 mld euro i obiecał znaczący udział w wojnie na Ukrainie. Jednak poza kilkoma przekazanymi pojazdami wojskowymi, ze strony Republiki Federalnej niewiele widać.

Pojawiły się nawet sugestie, że Niemcy mogą całkowicie wycofać się ze swoich militarnych deklaracji. W Japonii plan zbrojeniowy może się rozwinąć w podobnie mglisty sposób. Ogłoszenie nowego kierunku polityki to jedno, a wprowadzenie go w życie to zupełnie inna sprawa. Niegdyś imponujące notowania Kishidy spadły od czasu jego kontrowersyjnej decyzji o przyznaniu Shinzo Abe państwowego pogrzebu. W obliczu skandali, w wyniku których w ciągu ostatniego roku czterech ministrów podało się do dymisji, a także w obliczu ujawnienia bliskich związków jego partii z Kościołem Zjednoczeniowym, jego kapitał polityczny jest obecnie dość niski.

Jeśli jednak chodzi o kapitał ekonomiczny, nie jest jasne, jak zostanie sfinansowane dozbrojenie. Koichi Nakano, profesor polityki porównawczej na tokijskim Sophia University, mówi, że “najprawdopodobniej nie można sobie na to pozwolić”, nie powiększając i tak już kolosalnego długu publicznego Japonii. Japońska gospodarka jest w fatalnym stanie; w 2022 roku odnotowano katastrofalny deficyt na rachunku bieżącym, jen gwałtownie spadł, a ten niegdyś osobliwy zagraniczny fenomen – czyli inflacja – nagle zaczął się boleśnie ujawniać. Na witrynach sklepowych pojawiły się przeprosiny, w bardzo formalnym języku, za nawet skromne podwyżki cen. Odpowiedź mogą stanowić podwyżki podatków, ale sondaże wskazują, że Japończycy są zdecydowanie przeciwni wyższym podatkom na cele militarne w dzisiejszych czasach.

To sprawia, że Kishida jest zagrożony obietnicami bez pokrycia. Wraz z rozbudową armii zobowiązał się bowiem do rozwiązania kryzysu demograficznego Japonii poprzez ogromne zwiększenie wydatków na opiekę społeczną. Najstarszy kraj świata traci co roku setki tysięcy obywateli, ponieważ starzy umierają, a młodzi uparcie odmawiają prokreacji. Według niektórych szacunków, przy takiej trajektorii za kilkaset lat naród japoński przestanie istnieć. Oczywistym szybkim rozwiązaniem jest masowy wzrost imigracji, ale to nadal dla większości Japończyków jest to niedopuszczalne, gdyż postrzegają swoją kulturę jako unikalny i delikatny artefakt, który nie przetrwałby szorstkiego dotyku legionów importowanych obywateli. Wielu Japończyków zadaje sobie pytanie: czy ważniejsze są dzieci, czy bomby?

Philip Patrick (unherd.com)

tłumaczył MR