Suma wszystkich strachów.

Wygląda na to, że mamy naprawdę przerąbane. Na początku zeszłego miesiąca panel ONZ ds. zmian klimatycznych wydał z siebie przerażający raport (www.un.org). Okazuje się, że siedzimy na globalnej bombie zegarowej, a według CNN “czas ucieka nieubłaganie” i trzeba podjąć natychmiastowe drastyczne działania. Raport ONZ stwierdza, że jeśli globalne temperatury osiągną poziom o 1,5 C wyższy od przed-przemysłowej normy temperaturowej z lat 1850-1900, nastąpi topnienie polarnych czap lodowych, podniesienie się oceanów i bezprecedensowa katastrofa ekologiczna.

Przeczytałem to kilka dni temu, w ciemną i burzliwą noc, podczas pracy nad moim własnym dziełem o katastrofie, kolejną książką z serii One Second After. One Second After to analiza tego, co by się stało gdybyśmy zostali kiedykolwiek zaatakowani przez wroga za pomocą impulsu elektromagnetycznego powstałego w wyniku zdetonowania broni jądrowej w kosmosie. Jednak katastrofa ekologiczna, która według bardzo podniosłego raportu ONZ jest praktycznie nieunikniona, wydaje się być o wiele bardziej przerażająca. Kończąc pracę nad książką, zaparzyłem kolejną filiżankę kawy, usiadłem wygodnie i zatopiłem się w pewnym opracowaniu na temat egzystencjalnego zagrożenia dla całej ludzkości.

Zacząłem przeglądać strony książki, której badania zajęły zespołowi międzynarodowych ekspertów wiele lat i która od czasu publikacji rozeszła się w ponad 12 milionach egzemplarzy.

Skierowałem się do rozdziału poświęconego paliwom kopalnym. W opracowaniu stwierdza się, że mamy ropy naftowej jeszcze na około dwadzieścia lat, że jesteśmy w szczytowym punkcie wydobycia, po którym zaczniemy staczać się w dół, a odwierty wyschną bez względu na to jak bardzo będziemy się starać by wydobyć więcej. Dojdzie do dramatycznego wyścigu aby wpompować jeszcze jedną kroplę ropy, nawet gdyby galon miał kosztować dwadzieścia dolarów, ale to tylko przyspieszy wyczerpywanie się zasobów, nakręcając spiralę śmierci. Gaz ziemny nas nie uratuje, zwrócimy się do tego źródła gdy skończy się ropa ale i ono szybko się wyczerpie. Ponownie, spirala śmierci.

Głównym tematem tej pracy jest klimat. Pomimo naszych wysiłków, aby zająć się radykalnymi zmianami, które dzieją się już teraz, katastrofa wybuchnie w ciągu dziesięciu do piętnastu lat, w dużej mierze z powodu kurczenia się powierzchni pól uprawnych na całym świecie, spowodowanego stosowania toksycznych nawozów chemicznych i pestycydów, wyjaławiania gleby i rozrostu populacji miejskiej. Rezultaty: niedobory, choroby i masowe zagłodzenie, w następstwie których dojdzie do kryzysu politycznego powodującego śmierć setek milionów ludzi.

Lista zagrożeń jest naprawdę długa. Scenariusz zawarty w tym dziele powinien sprawić, że każdy zdrowy na umyśle czytelnik zdrętwiałby ze strachu. A ja? No cóż, mogłem się tylko uśmiechnąć… Widzicie, książka którą właśnie czytałem, Limits to Growth, została napisana ponad pięćdziesiąt lat temu, w 1972 roku. (www.clubofrome.org)

Dobrze pamiętam rok 1972. Byłem w college’u i nadal miałem mentalność która łykała wiele z tego, co moi młodzi, postępowi profesorowie głosili tej wiosny ze swojej nowej Biblii. Nadszedł czas, aby po wojnie młodzież Ameryki zmobilizowała się do nowej krucjaty! I oczywiście, jak w przypadku większości takich ruchów, jeśli ktoś wykazywał najmniejsze wątpliwości, był wyśmiewany jako niedowiarek i wysyłany w otchłań swojej ignorancji. Pokolenie Pokoju i Miłości miało teraz pracować nad ocaleniem planety!

To, co działo się w 1972 roku, było efektem egzystencjalnego przemyślenia naszej obecności na tym pływającym w kosmosie błękitnym okruchu, który teraz miał się okazać dla nas śmiertelną pułapką.150-letnia fala rewolucji przemysłowej, rodząca się fala rewolucji technologicznej która zapowiadała erę nieograniczonego rozwoju, świat idący naprzód ku lepszemu jutru… to wszystko rozbiło się o klif środowiskowego lamentu.

Oczywiście, wierzyliśmy w to. Model ten opierał się przecież na odkryciach “ekspertów”, należących do tajemniczego think tanku o nazwie Towarzystwo Rzymskie, którzy byli przywódcami tej nowej krucjaty. Droga ta absolutnie, ze stuprocentową pewnością miała prowadzić do katastrofy, no chyba że podejdziemy poważnie do ich apokaliptycznych ostrzeżeń. Należało natychmiast zatrzymać rozwój, zatrzymać innowacje, zatrzymać postęp technologii i rozpocząć marsz do nowego, odważnego świata. Świata w którym najważniejsze jest zaakceptowanie ograniczeń „zrównoważonego rozwoju”.

Daty niektórych z tych przewidywań zostały jasno określone w książce Limits to Growth: ropa wyczerpie się do lat 90-tych, jeśli obecna (1972) eksploatacja będzie kontynuowana. Dostępność żywności w latach 80. spadnie do poziomu powodującego głód, a katastrofalne klęski głodu dotykające setki milionów ludzi staną się nową normą. Wyginięcie większości ludzkości nastąpi do 1985 roku. Klimat? Całkowita katastrofa w latach 90. z powodu globalnego ochłodzenia spowodowanego przez gazy cieplarniane i smog blokujący dostęp światła słonecznego. Każdy z głównych surowców potrzebnych w zaawansowanym technologicznie świecie, od miedzi po lit, zostanie wyczerpany. Jedyne co pozostanie, to pusta skorupa.

Co gorsza, wizja serwowana w wydanej kilka lat wcześniej książce Paula Ehrlicha The Population Bomb, bestsellerze NYT, naprawdę przypieczętowywała naszą zgubę. (pinguet.free.fr)

Według Ehrlicha, planeta przekroczyła już swoją “nośność”, która w 1970 roku wynosiła 3,5 miliarda ludu. Jeśli mieliśmy jakąkolwiek nadzieję na przetrwanie, potrzebowaliśmy ścisłego, drakońskiego przymusu ze strony rządu światowego, aby odwrócić rozrost populacji. Rządy musiały przejąć kontrolę nad środkami reprodukcji. Jak? Narzucić obowiązkową kontrolę urodzeń, zachęcać do aborcji jako czegoś dobrego dla planety, przekonać ludzi do sterylizacji i sankcjonować posiadanie więcej niż jednego dziecka. Kraje takie jak przeludnione Indie musiałyby zostać “odcięte” i pozostawione w strefie głodu. Populacja musiała zostać zredukowana z miliardów do zaledwie 500 milionów, jeśli mieliśmy przetrwać. Były też wskazówki, że narzędziem może być tutaj globalna pandemia. I jeszcze jedna rzecz: Ehrlich wyraźnie wskazał, że do lat 80-tych oceany będą martwe z powodu zanieczyszczenia.

Limits to Growth i The Population Bomb były pierwszymi książkami ery New-Age z zaimplementowaną w sobie ewangelią rozpaczy.

To jednak nie wyszło tak jak planowano. Gdy rok 1972 zmienił się w 1982, eksperci po prostu przesunęli datę globalnej apokalipsy na rok 2000. Czy ktoś pamięta Phila Donahue w latach 80-tych i te marsze w całej Ameryce, oraz mega koncerty dla ratowania planety? Podstawowa różnica polegała na tym, że globalne ochłodzenie było już wtedy na wylocie, a do gry wchodziło właśnie globalne ocieplenie.

Kiedy w roku 2000 uparcie ciągle chodziliśmy po Ziemi, wystarczyło posłuchać Al Gore’a odbierającego Nagrodę Nobla i mówiącego nam, że nowa data Armagedonu to rok 2020. Gdy rok 2020 minął, rozpoczął się smutny spektakl z udziałem dzieci takich jak Greta, mówiących nam, że “tym razem na pewno stanie się to do 2032 roku”.

I tak to jest z tym najnowszym raportem klimatycznym ONZ, który reklamowany jest przez setki ekspertów, takich jak John Kerry i Leo DiCaprio, krążących po świecie w prywatnych odrzutowcach, by wciąż roztaczać nad nami widmo strachu.

Weźcie więc do ręki, opublikowaną w 1972 roku, książkę Limits to Growth, a jako uzupełnienie opublikowaną w 1968 roku książkę The Population Bomb Ehrlicha…i zastanówcie się, dlaczego po 50 latach wciąż wierzymy, że katastrofa nadejdzie w następnej dekadzie, i tym razem do cholery na pewno w końcu nam się to uda.

William R. Forstchen (www.americanthinker.com)

tłumaczył MR