Tak długo jak będzie trzeba…

Historyczna wizyta prezydenta USA Joe Bidena w Kijowie, kilka dni przed pierwszą rocznicą pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę była symbolicznym, ważnym przesłaniem do Ukraińców, a w rzeczywistości do Rosjan. “Ukraina nigdy nie podda się Rosji”, ogłosił Biden, dodając, że Stany Zjednoczone będą wspierać Ukrainę “tak długo, jak będzie to konieczne”. Rzeczywiście, stwierdzenie “tak długo jak będzie trzeba” stało się nową osią rozmów dla sojuszników Ukrainy. Jest ono powtarzane przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona i kanclerza Niemiec Olafa Scholza. Ale “tak długo, jak będzie trzeba” to także sygnał dla wielu Ukraińców, że sojusznicy oczekują, iż wojna będzie się ciągnąć latami, a cały jej ciężar poniesie Ukraina. I mają rację: nawet jeśli Stany Zjednoczone i ich sojusznicy wysłali na Ukrainę sprzęt wojskowy warty miliardy dolarów, pozostaje jedna rzecz której nie są w stanie dostarczyć: jasne, wspólne zaangażowanie w szybkie zwycięstwo Ukrainy. Jeśli Stany Zjednoczone nie chcą uwikłać się w kolejną wieczną wojnę, na warunkach które bardzo odpowiadają prezydentowi Rosji Władimirowi Putinowi, to czas to zmienić.

W ciągu ostatniego roku pojawił się wyraźny schemat: Ukraińcy proszą o jakiś system broni, a rządy państw zachodnich odmawiają jego dostarczenia, by po kilku miesiącach zmienić zdanie po publicznych debatach i braku zgody wśród sojuszników. Styczniowa wiadomość, że niemieckie czołgi Leopard i amerykańskie Abrams zostaną dostarczone na Ukrainę jeszcze w tym roku, była oczywiście mile widziana. Ale nastąpiło to po miesiącach debat między sojusznikami, których kulminacją było ultimatum Niemiec, że pozwolą one na wysłanie swoich czołgów na Ukrainę tylko wtedy, gdy Stany Zjednoczone zobowiążą się do wysłania swoich w tym samym czasie. To samo dotyczy baterii obrony przeciwrakietowej Patriot, które Waszyngton uznał na początku wojny za linię demarkacyjną dla Putina, by wysłać je kilka miesięcy później, podczas gdy kolejne tysiące ludzi ginęły zupełnie niepotrzebnie. Wieloprowadnicowy system rakietowy znany jako HIMARS, który pokazał swoją skuteczność w odzyskaniu zagarniętego przez Rosjan terytorium, został dostarczony dopiero po intensywnych naciskach i lobbingu ze strony Ukrainy.

Ta sama debata toczy się obecnie w sprawie odrzutowców i systemów rakietowych dalekiego zasięgu. Ukraińcy proszą o F-16 i ATACMS, systemy rakietowe dalekiego zasięgu typu ziemia-ziemia, których potrzebują, aby dotrzeć do okupowanych przez Rosję części kraju, takich jak Krym. Na zadane 30 stycznia pytanie, czy Waszyngton dostarczy F-16 do Kijowa, Biden odpowiedział “nie”, co jego doradcy skorygowali później na “nie teraz”. Tego samego dnia w Hadze Macron zapytany, czy Francja rozważa wysłanie odrzutowców na Ukrainę, powiedział, że w zasadzie nic nie jest wykluczone. Mówiąc o udzieleniu Ukrainie pomocy wojskowej, brytyjski premier Rishi Sunak powiedział 9 lutego: “Nic nie jest wykluczone.”

Z drugiej strony, nic też nie jest dokładnie ustalone. Ta niejednoznaczność spowodowała, że Zachód prowadzi politykę rozwojową, narażając Stany Zjednoczone i innych sojuszników Ukrainy na przedłużający się konflikt. Takie podejście utwierdza Putina w przekonaniu, że czas jest po jego stronie i że Stany Zjednoczone w końcu odpuszczą, tak jak to miało miejsce w Afganistanie, zwłaszcza, że polityczny wiatr zmian zaczyna wiać w miarę jak na horyzoncie pojawiają się w USA wybory prezydenckie. Polityka ta, choć pozornie dąży do uniknięcia eskalacji, tworzy grunt pod coś znacznie bardziej niebezpiecznego dla Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników: potencjalnego zwycięstwa Rosji.

STAWKA NIE MOŻE BYĆ WYŻSZA.

Jest jasne, że Rosja nie może wygrać swojej wojny na Ukrainie na warunkach które początkowo przedstawiał Putin. Putin nigdy nie może zająć ani utrzymać całej Ukrainy. Nie może narzucić Ukraińcom wspieranego przez Rosję marionetkowego rządu. Ale po rozpoczęciu działań mających na celu zapobieżenie integracji Ukrainy z Zachodem, wojna stała się nieunikniona. Równie jasne jest to, że Putin może i będzie obracać wszystko co nie oznacza całkowitego załamania militarnego w zwycięstwo, a to zapewni mu utrzymanie się przy władzy. W rzeczywistości Putin daje sobie coraz większą swobodę retoryczną w zakresie swoich celów wojennych i z coraz mniejszym entuzjazmem mówi o demilitaryzacji czy de-nazyfikacji Ukrainy. Dla Zachodu musi jednak stać się jasne, że wszystko, co nie doprowadzi do pełnego przywrócenia suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy, będzie oznaczało katastrofalną porażkę Stanów Zjednoczonych i ich europejskich sojuszników.

Gdyby Rosja zdołała zatrzymać jakiekolwiek swoje zdobycze na Ukrainie – czy to w drodze traktatu pokojowego, zawieszenia broni, czy impasu – siła odstraszania Stanów Zjednoczonych i sojuszu transatlantyckiego zostałaby znacząco zniwelowana. Żaden niedoszły agresor nie musiałby już zastanawiać się nad odpowiedzią Zachodu na inwazję, czy choćby tylko groźbę wypowiedzianą wobec sąsiada. Odstraszanie nuklearne Stanów Zjednoczonych pozostałoby, ale dotyczyłoby tylko tych krajów, z którymi Stany Zjednoczone mają formalny sojusz. Ale nawet tam rewizjonistyczne potęgi, takie jak Chiny, Iran i Rosja, szybko zaczęłyby szukać dziur w atomowym parasolu NATO.

Ukraińcy mogą sami zdecydować, że chcą zaprzestać walki, i jest to ich suwerenne i demokratyczne prawo. Jeśli tak się stanie, rządy państw zachodnich powinny być gotowe do wsparcia Kijowa w negocjowaniu porozumienia, które zagwarantowałoby bezpieczeństwo tego kraju i wprowadziło go na drogę ku członkostwu w NATO i UE, oraz zapewnieniu zdolności do obrony własnej suwerenności i dobrobytu. Ale zachodni przywódcy i opinia publiczna nie powinni mieć złudzeń co do tego, co by się stało gdyby ten wybór został wymuszony na Ukrainie tylko dlatego, że zachodnia opinia publiczna zmęczyła się wojną której nawet oficjalnie nie prowadziła. Byłoby to coś więcej niż tylko abdykacja moralnej odpowiedzialności za wspieranie narodu, który stoi w obliczu ludobójstwa i represji. W bardzo krótkim czasie oznaczałoby to tylko eskalację kolejnego konfliktu.

Jeśli inwazja Rosji zakończy się inaczej niż na warunkach Ukrainy, Moskwa udowodni, że miała rację. Pokaże, że siłą można czynić dobro. Regionalne potęgi będą z coraz większym apetytem spoglądać na swoje sąsiedztwo, przekonane, że konsekwencje agresji byłyby minimalne. Komunikat dla mniejszych państw będzie równie jasny: jedynym sposobem na uniknięcie losu Ukrainy jest albo prewencyjne poddanie się regionalnemu hegemonowi, albo – jeśli mają szczęście mieć odpowiednich sąsiadów – dążenie do formalnego sojuszu. Wyścig o dominację, lub bycie zdominowanym, będzie grą na śmierć i życie. NATO, UE i ONZ powstały w odpowiedzi na niekończące się wojny, do których prowadziła właśnie taka logika. Porządek jaki zaprowadziły te instytucje był daleki od doskonałości, ale jeśli pozwoli się Rosji na podważenie tego porządku poprzez uzyskanie korzystnego wyniku na Ukrainie, to to co nastąpi później – era permanentnych wojen granicznych, konfliktów regionalnych, wyścigów zbrojeń, kryzysów uchodźczych i ciągłych zakłóceń w handlu – będzie o wiele, wiele gorsze niż wszystko, co miało miejsce od czasu II wojny światowej.

ESKALACYJNA PRZESADA.

W praktyce, podjęcie strategicznego zobowiązania do zwycięstwa na warunkach ukraińskich oznacza odwrócenie logiki odstraszania i eskalacji. Obecne powolne, reaktywne podejście do dostarczania Ukrainie dodatkowych systemów broni zostało zaprojektowane częściowo po to, by sterować eskalacją wojny stosowaną przez Putina. Mógłby on to zrobić albo poprzez użycie broni masowego rażenia, albo atakując samych członków NATO. Na początku wojny, kiedy zachodni przywódcy mieli bardzo mało danych na podstawie których mogliby ocenić rosyjskie intencje i strategie, ta ostrożność mogła być uzasadniona. Jednak po roku trwania wojny dwie prawdy wydają się być jasne: po pierwsze, dostarczanie coraz potężniejszej broni nie doprowadziło do szalejącej rosyjskiej eskalacji, a po drugie, względna zachodnia powściągliwość nie powstrzymała Putina przed bombardowaniem ukraińskich celów cywilnych.

Nieustanna wojna Rosji z cywilami na Ukrainie jest w rzeczywistości strategią której większość analityków spodziewała się od samego początku. Jest to scenariusz stosowany wcześniej w Czeczenii i Groznym w latach 90. oraz ostatnio w Syrii. Fakt, że Moskwa potrzebowała miesięcy by rozpocząć systematyczne bombardowanie miast oddalonych od linii frontu, odzwierciedla początkowe, błędne założenie Kremla, że ukraiński opór załamie się prawie natychmiast. Gdy ta analiza sama się załamała, Rosja potrzebowała czasu, by przygotować się do brutalizacji która zaczęła się od września. Nasilenie rosyjskich ataków nie jest odpowiedzią na zachodnią pomoc dla Ukrainy – Moskwa nie obrała za cel Zachodu ani zachodnich linii zaopatrzenia – ale stanowi raczej odpowiedź na odporność samej Ukrainy. Od września do kraju napływało coraz więcej zachodniej pomocy, a zakres i skala rosyjskiego ataku pozostały w dużej mierze niezmienione.

Trudno zatem twierdzić, że istnieje jakikolwiek związek przyczynowy między dostawami broni z Zachodu a prowadzeniem wojny przez Rosję – z wyjątkiem jednego aspektu. Gotowość Zachodu do wspierania ukraińskiej armii faktycznie ograniczyła wojenne apetyty Rosji. Niezależnie od retoryki, rozmiar i kształt rozwijającej się wiosennej ofensywy Rosji wydaje się mieć na celu jedynie wzmocnienie jej pozycji we wschodnim regionie Ukrainy – Donbasie. Obecne natarcie wydaje się niewystarczające nawet do podjęcia próby odzyskania całego terytorium, o którym Rosja twierdzi, że zostało bezprawnie zaanektowane, nie mówiąc już o zagrożeniu Kijowa i przejęciu politycznej kontroli nad całym krajem. Pod względem militarnym Rosja odpowiedziała na zachodnie wsparcie dla Ukrainy, nie poprzez zwiększenie siły ognia, ale poprzez ograniczenie swoich faktycznych celów.

Niestety, stopniowe tempo w jakim dostarczano broń, oraz mocno upublicznione rozważania nad tym którą broń dostarczyć i kiedy, dały rosyjskiej armii czas na dostosowanie się i odrobienie lekcji. Odwracając to podejście, Zachód musiałby podjąć natychmiastowe i otwarte zobowiązanie do dostarczenia Ukrainie wszystkiego co jest jej potrzebne do zwycięstwa, nawet jeśli nie cała ta broń może być dostarczona dzisiaj. Sojusz transatlantycki powinien wziąć przykład z Wielkiej Brytanii i już teraz rozpocząć szkolenie sił ukraińskich w zakresie wykorzystania pełnej gamy broni jaką może dostarczyć Zachód – ale to powinien być dopiero początek. W najbliższym czasie Zachód powinien podjąć wiarygodne zobowiązanie do udzielenia Ukrainie wszelkiego możliwego wsparcia wojskowego w jak najkrótszym czasie.

Niektóre rzeczy musiałyby oczywiście być permanentnie wykluczone – w tym broń jądrowa, inna broń masowego rażenia i broń zakazana przez prawo międzynarodowe, której użycie nie ma uzasadnienia w tym lub jakimkolwiek innym konflikcie. Jeśli chodzi o wszystko inne, sojusznicy powinni już teraz przygotować logistykę zaopatrzenia i serwisowania, a dostawy powinny być wstępnie zatwierdzone i gotowe do realizacji w każdej chwili. Komunikat dla Putina i jego generałów byłby w końcu jasny: nie ma żadnego kompromisowego rozwiązania, nie ma żadnej linii obrony poza samą granicą rosyjską i nie ma żadnego ograniczenia w determinacji Zachodu.

W obliczu pewnej porażki, rachuba Putina uległaby zmianie. Prezentowana przez Zachód przez ostatnie 12 miesięcy niezborność ośmielała Putina do przeciągania tej wojny, pozwalając mu wierzyć, że być może nadejdzie czas kiedy przypływ wsparcia się zatrzyma, a tym samym, że uda mu się pokonać i Zachód i Ukrainę. Zastąpienie tej dwuznaczności strategiczną spójnością – pozbawienie Putina wszelkich realnych opcji poza zorganizowanym odwrotem – może się walnie przyczynić do zakończenia tej wojny. Zapożyczając cytat z lutowego orędzia Bidena, nadszedł czas aby Zachód dokończył robotę.

Sam Greene i Alina Polyakova (www.foreignaffairs.com)

tłumaczył MR