Z cyklu broń ratuje życie także wówczas, gdy z broni obrońcy nie pada strzał
- Autor: Andrzej Turczyn
- 31 sierpnia 2019
- Brak komentarzy
USA, Georgia, hrabstwo Coweta. Widoczny na poniższym filmie agresywny mężczyzna, Kevintez Mathewis, awanturował się z klientami w barze. Został siłą usunięty z lokalu, po czym kontynuował rozróbę na parkingu. Groził, że wróci z bronią i wszystkich zabije. Słowa te usłyszał stojący nieopodal Ben McCoy (pracuje na pół etatu w tym przybytku jako ochroniarz). Podszedł do swojego auta, wyciągnął z bagażnika sztucer myśliwski, położył go na tylnym siedzeniu i usiadł za kierownicą. Czekał na Mathewisa.
Napastnik zauważył, jak McCoy wychodzi z samochodu z bronią w ręku. Strzelił do niego przez przednią szybę. Trafił cztery razy. Ochroniarz jest już po operacji; jego stan jest stabilny i niedługo wypiszą go ze szpitala.
Policja twierdzi, że interwencja McCoya odwróciła uwagę Mathewisa od baru i pozwoliła uniknąć większej tragedii. Warto dodać, że McCoy nie miał być nawet tego dnia w pracy.
Komentarz z hoplofobia.info:
Zdarzenie to jest ważne z jednego powodu: hoplofoby zawsze mierzą defensywną skuteczność broni palnej liczbą zabitych. John J. Donohue, profesor ekonomii z Uniwersytetu Stanforda, napisał rok temu artykuł dla magazynu “Scientific American”, w którym argumentował, że obecność w Columbine uzbrojonego strażnika nie pomogła zatrzymać dwójki zamachowców, ergo: broń palna w rękach “dobrego” nie zdała egzaminu.
Donohue nie ma oczywiście racji (z czym polemizowałem, patrz link w komentarzu). Jego punkt widzenia jest maskymalnie zawężony i nacechowany ignorancją. Neil Gardner, który wdał się wówczas w zaciętą wymianę ognia z parą morderców, uratował sporo ludzi. Choć działanie weterana z biura szeryfa nie zakończyło się celnym trafieniem i likwidacją młodocianych terrorystów, to i tak przyniosło wyłącznie pozytywne skutki: chwilowo oderwało zamachowców od zabijania, co umożliwiło rannym uczniom i wykładowcom na bezpieczną ucieczkę. Trudno w ten sposób dokładnie oszacować liczbę ocalonych cywilów (wiadomo na pewno o trzech osobach), niemniej sama sugestia profesora, że skala sukcesu określonej interwencji powinna być mierzona dotkliwością fizycznych obrażeń doznanych przez napastników, inaczej w ogóle nie można mówić o “szczęśliwym finale” tudzież skutecznej reakcji, jest uproszczonym i głęboko nieuczciwym stawianiem sprawy.
Weźcie inny przypadek – masakra na Uniwersytecie Bacha Khan w Pakistanie (2016). Czterech talibańskich bojówkarzy zaatakowało uczelnię, mordując 22 osoby i raniąc kolejne +50. Ich ofensywę wyhamował 27-letni nauczyciel chemii z kompaktowym pistoletem. Dla porównania: oni mieli kamizelki kuloodporne i broń maszynową. Ostatecznie mężczyzna poległ na korytarzu szkoły, ale jego poświęcenie nie poszło na marne – zdołał uratować wielu studentów, którzy, wykorzystując okazję, bunkrowali się w pokojach i skakali z okien. Świadkowie strzelaniny zeznawali potem, że terroryści stracili kilkanaście minut w konfrontacji z wykładowcą.
Mam smutną wiadomość. Żaden z argumentów nawet najbardziej przejrzystych nie dotrze do hoplofoba. Spór o prawo do broni nie jest sporem na argumenty, to spór ewidentnie ideologiczny. Brzydko brzmi sformułowanie spór ideologiczny ale nie znajduję lepszego określenia. Może można powiedzieć spór o wartości.
Hoplofoby to ludzie, który nie akceptują praw naturalnych, dla nich ich własny rozum jest początkiem i końcem poznania. Są ograniczeni własnym cząstkowym poznaniem spraw tego świata. Dla ludzi rozumiejących istotę prawa do broni, to prawo jest prawem naturalnym, w które człowiek jest wyposażony z racji urodzenia. Co bardziej konserwatywni mówią, że to prawo nadane człowiekowi przez Stwórcę – tak robią np. Amerykanie. Ci w jakiejś części odwołują się do Biblii, jako źródła gdzie o naturalnych prawach ludzkich jest sporo napisane.
Szczerze pisząc mam takie podejrzenie, że w sporze o prawo do broni w istocie to chodzi Stwórcę, a walka z prawem do broni to walka z Bogiem i porządkiem społecznym jaki dla ludzi przewidział. Tak myślę, że jednak Stwórca jest centralną postacią na świecie, a każdy kto walczy z nadanymi przez Niego prawami, nawet nie zdając sobie z tego faktu sprawy, uczestniczy w czymś więcej niż tylko spór o prawo do broni. Uczestniczy w walce z Bogiem i zakłamywaniem rzeczywistości, że Bóg nie istnieje. Nie ma praw nadanych przez Stwórcę – nie ma Boga. To dość proste rozumowanie.
Taka mi myśl przyszła do głowy w związku z powyższymi rzeczowymi argumentami, które podobają się tylko przekonanym, a do hoplofobów i tak nie docierają. No przecież musi być jakieś wytłumaczenie tego, że do tych ludzi nic nie dociera i jakiego by dowodu nie zaprezentować i tak jak grochem o ścianę…