80 lat temu Niemcy zaatakowali Polskę – do dzisiaj za swoje niewyobrażalne zbrodnie nie zapłacili – czas zapłacić, a nie prosić o wybaczenie
- Autor: Andrzej Turczyn
- 1 września 2019
- Brak komentarzy
2019-09-01 05:58 (PAP) Westerplatte – symbol polskiego oporu we wrześniu ’39
Salwami artyleryjskimi z morza oraz lądu i bombardowaniem z powietrza 1 września 1939 r. o świcie zaatakowana została załoga Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Jej bohaterska walka – do 7 września – stała się symbolem polskiego oporu przeciwko niemieckiej agresji i ważnym składnikiem narodowej tradycji.
Na mocy kończącego I wojnę światową Traktatu Wersalskiego Gdańsk stał się Wolnym Miastem pod kontrolą Ligi Narodów. Wobec ograniczonego dostępu do portu gdańskiego, Polsce przyznano prawo utworzenia składnicy przeznaczonej do przeładunku materiałów wojskowych.
Rada Ligi Narodów jako miejsce składnicy wyznaczyła półwysep Westerplatte, znajdujący się u wejścia do portu w Gdańsku. Od 1926 r. stacjonował tam polski oddział wartowniczy w sile około 90 żołnierzy. W latach 30., wraz z rozbudową portu w Gdyni, znaczenie Westerplatte dla transportu broni i amunicji malało, rosła natomiast jego rola polityczna.
Dojście do władzy w Niemczech w 1933 r. Adolfa Hitlera i wzrost aktywności nazistów na terenie Gdańska wymagały stałego podkreślania polskiej obecności u ujścia Wisły. Wobec zaostrzającej się sytuacji międzynarodowej i narastającego zagrożenia ze strony Niemiec, na Westerplatte prowadzono rozbudowę systemu obronnego. Wybudowano pięć wartowni oraz nowoczesny budynek koszar. Potajemnie powiększano załogę i sprowadzano dla niej dodatkowe uzbrojenie. Placówka miała odeprzeć ewentualny atak Niemców i stawiać opór przez sześć godzin – do momentu nadejścia odsieczy.
1 września 1939 roku załoga Westerplatte liczyła nieco ponad 200 osób. Byli to specjalnie dobierani ze względu na warunki psychofizyczne żołnierze. Dysponowali oni 160 karabinami, 40 karabinami maszynowymi, czterema moździerzami kal. 81 mm, dwoma działkami przeciwpancernymi kal. 37 mm i jedną armatą kal. 75 mm. Niemcy rzucili do walki około 4000 żołnierzy, 65 dział (w tym zwłaszcza potężną artylerię pokładową pancernika „Schleswig – Holstein”), ponad 100 karabinów maszynowych i blisko 50 samolotów.
Pierwszy strzał z broni ręcznej przy murze okalającym polską składnicę padł o 4.17. Postawiona w stan gotowości załoga nie dała się zaskoczyć. Gdy o 4.45 (wedle dziennika pokładowego o 4.48) artyleria szkolnego pancernika “Schleswig-Holstein” oddała pierwsze salwy, podkomendni mjr. Henryka Sucharskiego byli w istotnej części na stanowiskach.
Od pierwszych chwil obrońcy Westerplatte znajdujący się w wysuniętych placówkach, umocnionych wartowniach i w koszarach musieli nieustannie odpierać szturmy. Niemcy prowadzili huraganowy ostrzał artyleryjski. 2 września załoga przeżyła morderczy nalot bombowców nurkujących „Ju-87” (stukasów). Ze względu na ciągłe zaangażowanie w walkę pogłębiało się wyczerpanie obrońców. Każdego dnia przybywało ofiar – ogółem poległo 15 żołnierzy, a rany odniosło około 30. Stan rannych pogarszał się, brakowało odpowiedniego wyposażenia medycznego.
Komendant Westerplatte, major Henryk Sucharski, jako jedyny z załogi wiedział, że odsiecz, na którą czekano, nie nadejdzie. Został o tym poinformowany 31 sierpnia przez podpułkownika Wincentego Sobocińskiego z Komisariatu RP w Gdańsku. Jednocześnie ppłk Sobociński wyznaczył zadanie utrzymania placówki nie przez sześć, a przez 12 godzin.
W ciągu kolejnych dni obrony pomiędzy majorem Sucharskim a jego zastępcą, kapitanem Franciszkiem Dąbrowskim, zarysowała się różnica zdań co do sensu kontynuowania walki. Sucharski czuł się odpowiedzialny za życie podkomendnych i był świadom beznadziejności położenia. Już 2 września miał skłaniać się do poddania Westerplatte. Przeszedł załamanie nerwowe i prawdopodobnie doznał ataku epilepsji. W tej sytuacji faktyczne dowództwo objął kapitan Dąbrowski. Ufał on w rychłą pomoc z zewnątrz, zwłaszcza od chwili przystąpienia do wojny Wielkiej Brytanii i Francji 3 września. Uważał, że żołnierze powinni walczyć tak długo jak tylko się da.
Rankiem 7 września major Sucharski zadecydował o zaprzestaniu walki. Przyjmujący kapitulację dowódca sił niemieckich gen. Friedrich Georg Eberhardt, w dowód uznania dla męstwa obrońców, przyznał Sucharskiemu prawo noszenia w niewoli oficerskiej szabli.
Heroiczny wizerunek walczących budowały w społecznej świadomości komunikaty nadawane przez Polskie Radio we wrześniu 1939 r.: „Westerplatte broni się nadal. Naczelny Wódz pozdrawia bohaterską załogę”.
Legenda zmagań na Westerplatte została utrwalona przez wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, książkę Melchiora Wańkowicza, film w reżyserii Stanisława Różewicza oraz pomnik odsłonięty na miejscu walk w roku 1966. Z początkiem lat 90. zaczęły pojawiać się publikacje prezentujące nowe spojrzenie na ten tak ważny epizod kampanii polskiej 1939 roku. Ich autorzy oddawali hołd żołnierzom i oficerom, jednocześnie kwestionowali rolę majora Sucharskiego, a wyłączną zasługę w kierowaniu obroną Westerplatte przypisywali kapitanowi Dąbrowskiemu. Taka wersja wydarzeń pojawiła się w kulturze popularnej za sprawą komiksu “Westerplatte. Załoga śmierci”. Podobne spojrzenie zaprezentowano w filmie Pawła Chochlewa “Tajemnica Westerplatte”.
Zdaniem dr. Marka Deszczyńskiego z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego epopeję Westerplatte można określić jako „perfekcyjnie przeprowadzoną obronę małej twierdzy. Podczas walki znakomicie zadziałały obowiązujące procedury. Gdy załamanie nerwowe, któremu być może towarzyszył atak epilepsji, wyłączyło z kierowania walką majora Sucharskiego, bezpośrednie dowodzenie przejął kapitan Dąbrowski jako dowódca plutonu wartowniczego”.
Deszczyński podkreśla, że decyzja majora Sucharskiego o kapitulacji 7 września nie napotkała wyraźnego sprzeciwu pozostałych oficerów, a znaczący wpływ na jej podjęcie wywarła opinia kapitana Mieczysława Słabego – lekarza placówki, który dążył do ratowania życia zagrożonych gangreną rannych.
Tak oceniał ten spór ostatni z westerplatczyków zmarły w sierpniu 2017 r. major Ignacy Skowron: “Westerplatczycy mieli szczęście mając dwóch dowódców, bo jeden uczynił ich bohaterami, a drugi darował im życie”. (PAP)
2019-09-01 06:00 (PAP) Zbombardowanie śpiącego Wielunia – zapowiedź wojny totalnej
Zbombardowania o świcie 1 września 1939 r. przez niemieckie lotnictwo Wielunia, śpiącego miasteczka przy granicy z III Rzeszą, było zapowiedzią wojny totalnej. Atak na Wieluń miał charakter terrorystyczny, a jego celem była ludność cywilna.
Wieluń został zaatakowany przez jednostki Luftwaffe podlegające dowódcy lotnictwa do zadań specjalnych gen. Wolframowi von Richthofenowi. Ogółem, w pierwszych godzinach wojny, na miasto spadło 380 bomb o łącznej wadze 46 ton. Atak niemieckiego lotnictwa trwał do godziny 14. Zginęło kilkaset osób, a miasto zostało prawie doszczętnie zniszczone.
Pierwszym celem nalotów stał się wieluński szpital im. Wszystkich Świętych. Miały w nim zginąć 32 osoby – pacjenci i personel. Były to pierwsze ofiary niemieckich nalotów podczas II wojny światowej. Kolejnym celem był najstarszy wieluński kościół parafialny, pw. św. Michała Archanioła, zbudowany na początku XIV. Po bombardowaniach na starym rynku ocalało jedynie kolegium Pijarów.
Według ustaleń historycznych sprzed kilku lat to na Wieluń miały spaść pierwsze bomby – o godz. 4.40, a więc kilka minut wcześniej niż na Westerplatte. Jednak dr Grzegorz Bębnik z katowickiego oddziału IPN twierdzi, że bombardowanie Wielunia rozpoczęło się godzinę później, czyli o godz. 5.40. Według niego, różnica wynika z błędnego przyjęcia, że w Niemczech obowiązywał tzw. czas letni, z godziną przesuniętą do przodu w stosunku do stosowanego w Polsce czasu środkowoeuropejskiego.
Kilka lat temu IPN wznowił umorzone wcześniej przez prokuratury niemieckie śledztwa w sprawie zbrodni wojennej popełnionej na mieszkańcach Wielunia. Sprawę badali łódzcy śledczy, którzy wyjaśniali m.in. przyczyny dokonania nalotów, czasu kiedy je przeprowadzono, liczby nalotów i jednostek Luftwaffe, które uczestniczyły w bombardowaniu Wielunia oraz liczby ofiar bombardowania.
Według IPN miasto zaatakowało najpierw 31 samolotów I dywizjonu 76 pułku bombowców nurkujących pod dowództwem Sigela. Około godz. 6.08 nad Wieluniem pojawiły się 33 samoloty I dywizjonu 77 pułku bombowców nurkujących, ale z całej tej grupy miasto bombardowały tylko 22 samoloty. Pułkiem dowodził Guenter Schwartzkopff. Około godz. 14.00 Wieluń zaatakowało 30 samolotów I dywizjonu 2 pułku bombowców nurkujących.
Jeśli chodzi o liczbę ofiar nalotów na miasto, w większości relacji świadków wymieniano liczbę od kilkuset do ponad 1200 osób, w tym liczbę 32 osób, które zginęły wskutek bombardowania wieluńskiego szpitala. Liczbę tę podawali zarówno świadkowie jak i wielu autorów publikacji dotyczących bombardowania Wielunia.
Jak ustalił IPN informację o liczbie ofiar w szpitalu powtarzano za Zygmuntem Patrynem, ordynatorem placówki, którą ten z kolei uzyskał od pacjentów – Niemców, w tym od kierownika tzw. Technische Nothilfe, która brała udział w odgruzowywaniu ulic i grzebaniu zmarłych.
Prokuratorzy przyznają, że w śledztwie nie było możliwe jednoznaczne ustalenie faktycznej liczby osób, które zginęły wskutek bombardowania. Nie została sporządzona, zarówno podczas wojny jak i po jej zakończeniu, żadna dokumentacja dotycząca liczby zabitych wskutek nalotów. Dlatego – jak wyjaśnia IPN – liczbę osób, które poniosły śmierć w następstwie bombardowania Wielunia oparto w śledztwie na dostępnych źródłach, m.in. relacjach świadków, w tym bliskich krewnych ofiar, zeznaniach i relacjach innych osób złożonych w śledztwie oraz znajdujących się w publikacjach związanych z bombardowaniem miasta.
Także na podstawie pisma starosty niemieckiego powiatu wieluńskiego z lutego 1942 roku do Ministra Spraw Wewnętrznych Rzeszy, w sprawie robót związanych z usuwaniem gruzów w powiecie wieluńskim. Wskazano w nim, że w sześciu miejscowościach z powiatu wieluńskiego w tym w Wieluniu pod gruzami “pogrzebano około 650 ludzi”.
Według IPN zebrane w śledztwie materiały wykazały, że wskutek bombardowania Wielunia zginęło co najmniej 18 osób spośród pacjentów i personelu szpitala oraz co najmniej 109 mieszkańców Polaków i Żydów. Śledczy nie wykluczają, że liczba ta mogła być znacznie większa i wynosić kilkaset osób. “Niemniej, co wynika z zebranego materiału dowodowego, nie była to liczba 650 osób, bo ta dotyczyła całego powiatu wieluńskiego, a tym bardziej liczba 1200 ofiar” – podsumowuje IPN.
IPN potwierdził również, że w przeddzień wybuchu wojny oraz w dniu 1 września 1939 roku w Wieluniu nie było żadnych oddziałów Wojska Polskiego.
Śledztwo w sprawie nalotów na Wieluń zostało umorzone z powodu śmierci odpowiedzialnych za ataki lotnicze na miasto m.in. gen. Wolframa von Richthofena, sprawców bombardowania m.in. Waltera Sigela i Guentera Schwartzkopffa oraz wobec niewykrycia pozostałych uczestników nalotów. Ustalono, że Schwartzkopff zginął w maju 1940 roku we Francji), Sigel zginął w maju 1944 roku w Norwegii, a Richthofen zmarł w lipcu 1945 roku w Austrii.
Przed wybuchem II wojny światowej Wieluń był niewielkim 16-tysięcznym miasteczkiem położonym 21 km od granicy III Rzeszy. W chwili ataku niemieckiego nie stacjonowały w nim żadne jednostki Wojska Polskiego, nie było tam również stanowisk obrony przeciwlotniczej. Nie tylko z punktu widzenia militarnego, ale również gospodarczego nie stanowiło ono żadnego istotnego celu dla Luftwaffe. Nie było w nim bowiem zakładów przemysłowych, nie przebiegały przez nie ważne linie komunikacyjne.
Zdaniem historyków Niemiecki atak na Wieluń miał więc ewidentnie charakter terrorystyczny, a jego celem miała być i była ludność cywilna. Miasto zbombardowano również, by przetestować sprzęt i zastraszyć ludność. (PAP)
Można pisać i komentować strasznie dużo. Na tło historyczne mojego komentarza wybrałem Westerplatte i Wieluń. Dwa niemieckie, zbrodnicze akty wymierzone przeciwko Polsce rozpoczynające klęskę naszego kraju, z której konsekwencjami do dzisiaj się borykamy.
Przyjeżdżają do nas niemieccy dygnitarze i proszą abyśmy im wybaczyli, mówią, że historii nie da się odwrócić i tak dalej… Moim zdaniem oni wcale nie czują skruchy, a to co robią wyłącznie gra obliczona na osiągnięcie kolejnego sukcesu. Kolejnego, bo II wojnę Niemcy wygrali, przynajmniej w zestawieniu z tym jaki los ich spotkał, a co nas dotknęło. Cóż z tego, że ponieśli militarną klęskę, skoro to dzisiaj oni są bogaci, a my dziadami Europy żebrzącymi właśnie u Niemców o unijne dotacje i dopłaty.
Póki Niemcy, ci którzy sprawili naszą klęskę i upadek nie zapłacą Polsce i Polakom za to co nam uczynili, wszystkie ich prośby o wybaczenie, nawet mówione po polsku na polskiej ziemi, traktuję jako bezczelność i niemiecką butę chociaż w ubraną w fałszywą szatę pokory.
Jak się zrobiło komuś niewyobrażalną krzywdę i zniszczyło wiele pokoleń innego narodu, to aby było wiadome, że sprawca naprawdę zrozumiał co uczynił musi zadośćuczynić krzywdzie i naprawić szkody w całości, nie symbolicznie. 80 lat w dziejach narodu to czas niezbyt długi. Nie ma mowy aby przez ten czas coś się zdezaktualizowało. Muszą Niemcy nam zapłacić za to co nam uczynili. Do dnia dzisiejszego tego nie uczynili, więc niech zamilkną ze swoimi przeprosinami do czasu aż przez fakty, a nie przez słowa, pokażą co myślą o II wojnie światowej, co tak naprawdę myślą o tym co nam uczynili.