W 1776 r. Amerykanie mieli odwagę, dzisiaj już chyba nie

W roku 1776, pięćdziesięciu sześciu odważnych patriotów umieściło swoje nazwiska pod Deklaracją Niepodległości – dokumentem, który określał warunki oderwania się trzynastu zamorskich kolonii od Anglii i króla Jerzego.

Podpisanie tego dokumentu było jednocześnie aktem zdrady wobec Brytyjczyków. Każdy z podpisujących, niektóre z ich imion są powszechnie znane – Benjamin Franklin, Sam Adams i oczywiście John Hancock –  inne, tak jak Thomas McKean, Button Gwinnett, i Arthur Middleton mogą być mniej znane, mieli świadomość, że ryzykują w ten sposób dosłownie swoje życie oraz swoją własność.  Gdyby Brytyjczycy zwyciężyli, skończyliby oni przed plutonem egzekucyjnym lub na końcu katowskiej pętli. Ale mimo to podpisali.

Interesujące jest to, że w momencie podpisywania Deklaracji Niepodległości, tylko około jednej czwartej ludności aktywnie popierała oderwanie się od Anglii.  Kolejna ćwiartka, w dużej mierze złożona z tych którzy mocno zyskiwali na związku z Anglią (tacy byli również wśród sygnatariuszy), chcieli pozostać częścią Imperium. Pozostała połowa populacji była tym kogo dziś nazywalibyśmy “niezdecydowanymi”.

Rzeczywistość jest taka, że wszyscy przywódcy robią to, co robili tamci ludzie: rządzą, walczą, wracają do domu i przekonują swoich współobywateli o doniosłej roli swojej sprawy czym inspirują innych do przyłączenia się do walki.  Oni w końcu zwyciężyli, a czyniąc to wytyczyli drogę która zmieniła bieg historii ludzkości, zmiana ta okazała się być w dużej mierze zmianą na lepsze.

Dzisiaj Ameryka znajduje się w sytuacji, która nie różni się tak bardzo od tego z czym miało do czynienia trzynaście kolonii 246 lat temu.  Podczas gdy trzynaście rozproszonych kolonii stanęło w obliczu największego imperium jakie kiedykolwiek znał świat, dzisiejsi patrioci stoją w obliczu największej machiny propagandowej w historii ludzkości: Kompleksu Przemysłowo-Demokratyczno-Medialno-Techokratycznego.

Istnieją jednak dwie zasadnicze różnice.  Pierwszą z nich jest to, że trzynaście kolonii miało 56-u ludzi, którzy byli gotowi stanąć naprzeciw króla i parlamentu i rzucić im wyzwanie w przekonaniu, że to co robią jest słuszne.  Dzisiaj patrioci natykają się w dużej mierze na polityczne jałowe nieużytki, pozbawione przywódców gotowych stanąć w szranki z demokratami i innymi szarlatanami, którzy w biały dzień próbują ukraść wybory.

Inna różnica polega na tym, że w 1776 roku wojna była jedyną dostępną dla patriotów opcją.  W 2020 r. patrioci mają jeszcze jedną pokojową opcję ale szanse na jej powodzenie są równie nikłe, jak te, przed którymi stało trzynaście malutkich kolonii biorących sobie za wroga najpotężniejsze imperium na świecie.

Jak wykazano w The Hill na początku tygodnia, istnieje taktyka konstytucyjna, dzięki której można ocalić Republikę i nie popełnić błędu, a o to właśnie tutaj chodzi (thehill.com).

Taktyka ta polega na tym, że senatorowie i przedstawiciele korzystają z procedur określonych w konstytucji i ustawie o głosach elektorskich (ECA – Electoral Count Act), aby opóźnić głosowanie elektorskie do momentu, w którym Izba zyskała by możliwość wyboru prezydenta, przy czym każdy stan ma wtedy jeden głos.  Biorąc pod uwagę, że Republikanie kontrolują większość delegatur stanowych w tym wypadku zwycięzcą zostałby Donald Trump.

Byłby to długi i żmudny proces, coś w rodzaju tego co robi Jimmy Stewart w Mr. Smith Goes to Washington, spędzając miesiąc na czytaniu Pisma Świętego (en.wikipedia.org).  Bez wątpienia patrioci, którzy wybiorą tę drogę zostaną oblani smołą i wytarzani w pierzu przez media, ich rodziny zostaną oczernione w mediach społecznościowych i prawdopodobnie ostro zaatakowane przez Mitcha McConnella i innych “liderów” w ich własnej partii.  Jednym słowem, przez jakiś czas cierpieliby za to, że odważyli się stanąć w obronie zwykłych Amerykanów którym ciemne siły chcą ukraść wybory.

To właśnie robią prawdziwi przywódcy.  To jest to, co robią prawdziwi patrioci.  W ciągu ponad 200 lat od podpisania Deklaracji Niepodległości i ratyfikacji naszej Konstytucji, miliony mężczyzn i kobiet postawiły na szali wszystko – łącznie ze swoim życiem – po złożeniu przysięgi wojskowej, która się zaczyna następująco: “Uroczyście przysięgam, że będę wspierał i bronił konstytucji Stanów Zjednoczonych przed wszystkimi wrogami, zewnętrznymi i wewnętrznymi.”  Kongresmeni i senatorowie składają podobną przysięgę ale po tym jak to zrobią rzadko kiedy ryzykują czymkolwiek, nie wspominając już o swoim życiu.  Większość senatorów i kongresmanów opuszcza swoje urzędy będąc znacznie bogatszymi niż wtedy gdy wchodzili do polityki. Są tacy którzy zmieniają swoją służbę publiczną w lukratywne stanowiska lobbingowe na K Street.  Czy można być jednocześnie politykiem, przywódcą i patriotą?

Teraz nadszedł czas, aby patrioci którzy służą w Waszyngtonie pokazali, że traktują swoją przysięgę poważnie.  Komunistyczne Chiny rzeczywiście mogły mieć wpływ na nasze wybory, ale prawdziwe zagrożenie dla Republiki i dla Konstytucji pochodzi z wewnątrz.  Pojawiło się ono 3 listopada, gdy oszustwo zmieniło wynik wyborów prezydenckich.  Poza prawami przyznanymi przez Boga, chronionymi przez Konstytucję, nic nie jest tak święte dla Amerykanów jak ich prawo do głosowania.  Koniec i kropka.

Jeżeli zatracimy uczciwość naszych wyborów, to nic innego nie będzie się liczyć, ponieważ w tym momencie nikt już nie będzie odpowiadać przed wyborcami.  Konstytucja stanie się wtedy niczym innym jak wyblakłą kartką papieru.  W związku z tym teraz nadszedł czas, aby patrioci w Waszyngtonie wstali i rzeczywiście zrobili to do czego się zobowiązali.  Koniec z zakładaniem, że “następnym razem wygramy”.  Koniec z myśleniem, że druga strona gra zgodnie z zasadami.  Koniec z zakładaniem, że to wszystko przeminie i wkrótce wrócimy do pracy jak zwykle.  Nie. To jest to wzgórze na którym dokonamy żywota, bo za tym wzgórzem jest stalinowska tyrania przed którą ostrzegał nas George Orwell.  Dziesiątki milionów Amerykanów widziało napisy na murach nakreślone przez Antifa, Black Lives Matter i AOC oraz innych pro-Demokratów, którzy starają się ukarać zwolenników Trumpa.  Nie jesteś pewien?  Myślisz, że stalinowskie czystki nie mogą mieć miejsca również tutaj?  Pomyśl jeszcze raz.  Spójrzcie, co zrobiono Donaldowi Trumpowi przez ostatnie cztery lata gdy każdy z zaangażowanych Demokratów wiedział, że zarzuty wobec niego były fikcją.  I był (i jest) prezydentem-miliarderem wspieranym przez dziesiątki milionów wyborców. Oni zrobili to wszystko mając pod kontrolą tylko połowę władzy ustawodawczej i to tylko  przez połowę jego kadencji!  Wyobraź sobie co oni zrobią z przeciętnymi Amerykanami po objęciu władzy. Tymi Amerykanami którzy próbują związać koniec z końcem i chcą być pozostawieni w spokoju, przedstawicielami małego biznesu którzy chcą po prostu zarobić na życie. Co zrobią z senatorami lub kongresmenami którzy odważą się stanąć na przeszkodzie ich planom dominacji…

W Ameryce w 2020 roku wszystko jest postawione na głowie, a to czego właśnie doświadczyliśmy nie było tylko kolejną porażką wyborczą.  To był zamach stanu w dosłownym tego słowa znaczeniu. Demokraci zrobili to na naszych oczach ponieważ byli całkowicie pewni, że nikt nic z tym nie zrobi.  Jest to sygnał dla Teda Cruza, Randa Paula i wszystkich innych pseudo-republikańskich senatorów, aby dołączyli do kongresmena Mo Brooksa i jego armii i pokazali Demokratom, że ci mylili się w swoich obliczeniach.  Jest to sygnał dla ludzi, którzy poważnie traktują swoją przysięgę i chcących walczyć o ochronę Stanów Zjednoczonych przed wewnętrznymi wrogami wolności.  Będzie to wyzwanie, a niezliczona ilość ludzi z obu stron areny politycznej będzie starała się ich wykoleić.  Bez wątpienia media, przyjaciele, a może nawet jakaś rodzina będzie starała się zepchnąć ich ze szlaku którym zdecydowali się podążać – tak jak starał się o to syn Benjamina Franklina – ale jeśli zachowają wiarę, jeśli będą walczyć pod sztandarami prawdy, to wygrają.  Kiedy historia wyborów w 2020 roku zostanie ostatecznie opisana, ci patrioci znajdą się w tym samym doborowym towarzystwie co ich pięćdziesięciu sześciu nieustraszonych kolegów w 1776-tym. Ci drudzy dali życie naszemu narodowi, ci pierwsi muszą go teraz ocalić.

Vince Coyner (americanthinker.com tłumaczenie Maciej Rozwadowski)