“Kraj w ruinie” : w USA bezrobocie spadło do 3,9%, ludzie kupują jak szaleni, co miesiąc kilkaset tysięcy nowych miejsc pracy.

Gospodarka amerykańska stworzyła w grudniu tylko 199.000 miejsc pracy a stopa bezrobocia spadła do 3,9 procent.

Ekonomiści prognozowali na grudzień 422.000 nowych miejsc pracy i stopę bezrobocia na poziomie 4,1 procent. W tym tygodniu raport ADP o płacach w sektorze prywatnym wskazywał, że sektor prywatny wygenerował 807.000 nowych miejsc pracy, co stworzyło oczekiwania, iż ostatecznie liczba nowych miejsc pracy będzie jednak wyższa niż oficjalny konsensus wytworzony przez prognozy.

Konsumenci w USA wydali w tym roku, w tradycyjnym sezonie przedświątecznych zakupów rozpoczynającym się 1 listopada, znacznie więcej pieniędzy na prezenty świąteczne, dzięki czemu sprzedaż detaliczna wzrosła o 11 proc. w porównaniu do roku 2019. I tak główny ciężar zakupów przypadł na okres wcześniejszy, ponieważ konsumenci obawiali się, że zahamowane łańcuchy dostaw doprowadzą do niedoboru towarów. W efekcie wiele firm zatrudniało pracowników wcześniej niż jest to tradycyjnie przyjęte.

Rezultaty można zobaczyć w danych o zatrudnieniu. Gospodarka zwiększyła zatrudnienie o 379 tys. miejsc pracy we wrześniu i 546 tys. w październiku, czyli więcej niż prognozowano w każdym z tych miesięcy. Jednak wydaje się, że znaczna część tego zatrudnienia została niejako zapożyczona na poczet przyszłych potrzeb. W listopadzie, który jest tradycyjnym miesiącem zwiększania zatrudnienia, gospodarka krajowa wygenerowała zaledwie 249 000 nowych miejsc pracy.

W ostatnich miesiącach amerykańscy pracodawcy w rekordowym tempie starają się zatrudniać kolejnych pracowników. W listopadzie, gdy rekordowa liczba pracowników odeszła z pracy, liczba wolnych miejsc pracy na rynku przekroczyła 10 milionów. Stopa bezrobocia spadała znacznie szybciej niż przewidywano. Jednak wirus sprawił, że zatrudnianie stało się bardziej skomplikowane, a niektórzy pracownicy mogą wahać się przed powrotem do pracy o charakterze interpersonalnym, ponieważ obawiają się zakażenia lub chcą uniknąć nakazu noszenia masek czy przymusu dotyczącego szczepień. Dodatkowym czynnikiem który może również sprawiać, że powrót do pracy stanie się mniej atrakcyjny dla części Amerykanów to utrzymujący się od dłuższego czasu wysoki poziom inflacji. Wysoka inflacja sprawia, że faktyczna wartość zarobków spada a to nie zachęca ludzie do podejmowania aktywności zawodowej.

John Carney (www.breitbart.com)

Jak ważne są dane, nawet same prognozy o zatrudnieniu dla gospodarki krajowej. Tak reagują gospodarki w których naprawdę ktoś musi przyjść i coś zrobić żeby wygenerować przepływ pieniądza. Tak reagują gospodarki naprawdę potężne, gdzie istnieje prawdziwy pieniądz a nie jakiś wydrukowany na papierze ekwiwalent którego kilka ton można w razie potrzeby dodrukować na polityczne zamówienie. Nie ma fantastycznego funduszu pod nazwą „tarcza+++”, nie ma mglistych zapowiedzi o oceanie pieniędzy z jakiegoś wirtualnego źródła. Są ludzie, jest praca i jest kasa, a kasa musi się zawsze zgadzać.

To wszystko dzieje się pomimo iż Demokraci bardzo chcieliby utrzymać Amerykanów w domach, siedzących na zasiłkach i pogrążonych w apatii. Tak, oni chcieliby wytworzyć sobie warstwę nierobów z prawem głosu. Nieroby niewiele potrzebują, wystarczy zasiłek. Nieroby nie mają marzeń i aspiracji, im jest dobrze jak są podpięci do Pańskiej Kroplówki. Właśnie przez totalne uzależnienie nierobów od państwowych zasiłków bardzo łatwo się nimi zarządza. To jest system binarny, jeśli są grzeczni mają zasiłek (1), jeśli podnoszą głowy można zasiłek odebrać i będą zjadać korę z drzew (0).

Za to w tym kraju nikt nie mówi o gospodarce, produkcji, o liczbie miejsc pracy, bezrobociu itp. Te tematy są zepchnięte na margines. Tutaj tarcza tarczę tarczą pogania. Tutaj ciągle od prawie dwóch lat toczy się spór o to jak nosić na twarzy maskę…i oczywiście ciągła debata o nowych zasiłkach, dopłatach, ekwiwalentach, wyrównaniach i ulgach dla czegoś co dla niepoznaki nazywa się „klasą średnią” a w rzeczywistości jest po prostu europejską biedotą. Te wszystkie wspaniałe rządowe ochłapy są niestety najprawdopodobniej kredytowane na bardzo wysoki procent w krajach, które jak przyjdzie pora odbiorą sobie dług w naturze.

MR.

A tymczasem w Europie :

Hiszpania/ W 2021 r. zlikwidowano prawie 30 tys. firm; duży wzrost postępowań upadłościowych (PAP).

Postępowania upadłościowe w Hiszpanii wzrosły o 37 proc. w 2021 r., najwięcej od 2014 r. pomimo „tarczy prawnej” – rządowego moratorium na te procedury. W ubiegłym roku hiszpańskie firmy złożyły 6 051 wniosków o ogłoszenie upadłości (4 413 w 2020 r.) – według badan Iberinform, filii grupy ubezpieczeniowej do kredytów wewnętrznych i eksportu Credito y Causion, opublikowanych przez Europa Press. W minionym roku zlikwidowano też 27 760 przedsiębiorstw, o 20 proc. więcej niż rok wcześniej i najwięcej od 2013 r.

Pomimo osłony prawnej, która zwalnia firmy w stanie niewypłacalności z obowiązku złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości, dane wykazują wzrost poziomu bankructw – wynika z opublikowanych danych.

Najwięcej w Katalonii (24 proc. wszystkich przypadków), w Madrycie (23 proc.) i Walencji (15 proc.). Sektorowo najwięcej niewypłacalnych firm znajduje się w branży usług (52 proc.), budownictwa (22 proc.) i przemysłu wytwórczego (14 proc.)

Dekrety i moratoria ogłoszone podczas pierwszej fali pandemii znacznie ograniczyły wszczynanie postępowań upadłościowych. Hiszpania podjęła środki w celu ograniczenia wniosków o ogłoszenie upadłości, modyfikując progi ich składania, zmniejszając zdolność wierzycieli do wymuszania ich lub umożliwiając wsparcie finansowe dłużnikowi w celu opóźnienia złożenia wniosku.

Trzecie przedłużenie moratorium upadłościowego zostało przyjęte do końca czerwca 2022 r. , za zgodą Brukseli.

Poza postępowaniami upadłościowymi, w 2021 r. o 20 proc. wzrosła likwidacja firm; zamknięto 27 760 firm głównie z sektora budownictwa, działających na rynku nieruchomości oraz handlu. Do tego doszło 4 450 firm z usług biznesowych, ok. 60 proc. wszystkich.

Serwis PAP.

Exodus z raju…

Norwegia/ Szef norweskiego związku zawodowego: Polacy wyjeżdżają, gdyż zawodzą się na socjalnym raju

Przewodniczący związku zawodowego Solidaritet Artur Kubik uważa, że Polacy wyjeżdżają z Norwegii nie tylko z powodu różnic kulturowych, wysokich kosztów życia, ale także z powodu rozczarowania socjalnym rajem, jakim ten kraj się wydaje. Jak wskazuje Kubik wpływ na wyjazdy mają też spadek bezrobocia w Polsce i poprawa jakości życia dzięki świadczeniom rodzinnym.

Norweska telewizja NRK pod koniec grudnia zwróciła uwagę na powroty Polaków do ojczyzny, na które wpływ ma wzrost płac w Polsce oraz spadek wartości korony. Jak wykazano, norweskiej branży budowlanej i stoczniowej zaczyna brakować pracowników.

Istnienie tego trendu potwierdza w rozmowie z PAP prawnik i socjolog Artur Kubik, kierujący związkiem zawodowym zrzeszającym w Norwegii kilka tysięcy Polaków, Litwinów, Słowaków, a także Norwegów. “Decyzje o wyjeździe z Norwegii nie są łatwe i ludzie podejmują je indywidualne. Jednak rzeczywiście od pięciu lat ruch powrotny jest bardziej zauważalny, a wpływ na to może mieć jeszcze pandemia” – podkreśla.

Jak dodaje “oczywiście nie jest tak, iż mamy do czynienia z masowym opuszczaniem Norwegii”. “O ile kilka lat temu bilans migracyjny był znacznie na plus na korzyść Norwegii o tyle ostatnie lata pokazują, iż jedne osoby wyjeżdżają drugie przyjeżdżają do Norwegii i ten bilans praktycznie wychodzi na zero”.

Kubik zwraca uwagę na różnice kulturowe, które zaczynają mieć znaczenie po dłuższym pobycie w kraju fiordów.

“Społeczeństwo norweskie jest zamknięte, choć Norwegowie uważają siebie za socjalnych i kontaktowych. Nie są oni Amerykanami, Włochami, to jest raczej drugi koniec skali. Trzeba tu pomieszkać długi czas, aby nawiązać bliższe relacje, nie zawsze są one do końca koleżeńskie jakby mogło się wydawać” – zauważa.

Innym problemem wskazanym przez Kubika są wysokie ceny w Norwegii. “Podejmując decyzję o wyjeździe bierze się pod uwagę wysokość zarobków, a nie zawsze myśli o kosztach utrzymania, a te w ostatnich latach bardzo wzrosły” – podkreśla.

“Polacy przez pierwszy okres na emigracji, aby żyć na poziomie Norwegów przywożą część produktów z Polski albo ze Szwecji (także tańszej). Przez ostatnie półtora roku z powodu restrykcji covidowych jest to bardzo utrudnione” – dodaje.

Według Kubika nie bez znaczenia jest zmniejszenie różnicy w poziomie życia między Norwegią a Polską. “W Polsce spadło bezrobocie, bardzo poprawiła się infrastruktura” – uważa.

W opinii szefa związku zrzeszającego m.in. polskich pracowników w Norwegii, Polacy opuszczają kraj fiordów także z powodu rozczarowania państwem socjalnym za jaki uważana jest Norwegia. W tym względzie sytuacja w Polsce poprawiła się za sprawą świadczeń rodzinnych.

“Polacy wyjeżdżają z Norwegii także przez Barnevernet (Urząd ds. dzieci – przyp. PAP). Emigruje się, aby poprawić życie najbliższym, a nie pod błahym lub wymyślonym powodem utraty dzieci. Znam rodziny, które z powodu Barnevernet częściowo lub w całości opuściły Norwegię. Niektórzy wrócili do Polski, gdyż nie chcieli ryzykować” – podkreśla.

Przed Trybunałem Praw Człowieka toczy się wiele spraw związanych z Barnevernet przeciwko Norwegii.

Według Kubika rozczarowaniem może być wysokość norweskiej emerytury, która “nie jest tak wysoka, jak wielu się wydaje”. “W jednym z przypadków za 15 lat pracy w stoczni w Polsce oraz 15 lat w Norwegii, norweskie świadczenie okazało się niewiele większe od tych z ZUS” – zaznacza.

Z interwencji podejmowanych przez związek zawodowy Solidariet w Norwegii wynika również, że jest problem z uzyskaniem i utrzymaniem prawa do zasiłków. “Mamy nieodparte wrażenie, że cudzoziemcy dość często są dyskryminowani. Mieliśmy sprawę zasiłku dla bezrobotnych w przypadku dwóch naszych członków: Norweżki i Polaka, pracujących jako kelnerzy w tym samym miejscu. Wniosek w przypadku kobiety został rozpatrzony w ciągu kilku dni, a Polak czekał kilka miesięcy” – wymienia.

Według Kubika innym problemem, z jakim mierzą się Polacy w Norwegii jest także dyskryminacja w miejscu pracy. “Często interweniujemy w sytuacjach, gdy Norwegowie mają wyższe pensje, a od Polaków oczekuje się, że będą pracować więcej. I nie są to odosobnione przypadki” – stwierdza. .

“Wielu naszych rodaków to ambitni ludzie ale niestety zdarzają się sytuację, +gdzie podcina im się skrzydła, wśród członków Solidaritet są także np. lekarze, gdzie daje się zauważyć, iż pomimo doświadczenia, kompetencji i wiedzy nie awansują tak szybko jak ich norwescy koledzy. Norwegia to nie są Stany Zjednoczone.”

Serwis PAP.

…żeby w innym, nowym raju zostać biedafirmą prowadzącą działalność bagatelną.

Premier: mniejsze przedsiębiorstwa to nie żadne “biedafirmy”; trzeba je wspierać

Mniejsze przedsiębiorstwa to nie żadne “biedafirmy”; to małe zakłady produkcyjne, lokalne sklepy czy zakłady fryzjerskie – ciężko pracujący ludzie, których trud trzeba szanować i wspierać – powiedział w piątek premier Mateusz Morawiecki.

Szef rządu w piątek w cotygodniowym podkaście w mediach społecznościowych stwierdził, że “chce się włączyć w dyskusję, którą polski Twitter żył w ostatnich dniach”. “Chodzi o wypowiedź posłanki Lewicy pani Anny Marii Żukowskiej, która mikroprzedsiębiorców i samozatrudnionych określiła, cytuję, +biedafirmami+” – dodał.

Chodzi o wpis Żukowskiej na Twitterze sprzed kilku dni, w którym – odnosząc się do udostępnionego wcześniej artykułu – posłanka Lewicy napisała m.in., że “gospodarce zwyczajnie opłaca się promocja zatrudnienia w dużych firmach, a nie głaskanie po głowie biedafirm“.

Premier Morawiecki w piątkowym podkaście stwierdził, że “zupełnie nie dziwi się oburzeniu”, jakie wywołały słowa Żukowskiej. Jak wskazywał, mikroprzedsiębiorstwa, czyli firmy zatrudniające do 10 pracowników – takiej jak małe zakłady produkcyjne, lokalne sklepy czy zakłady fryzjerskie – mają “bardzo duży wkład w naszą gospodarkę”. “Jeszcze w 2017 roku niemal co trzecia złotówka polskiego PKB pochodziła właśnie od takich firm” – zaznaczył, dodając, że część z takich firm z czasem “nabiera coraz większego rozpędu, stając się firmami małymi, potem średnimi, a później dużymi”.

“W życiu gospodarczym musi być miejsce zarówno dla tych dużych, średnich, jak i tych mniejszych przedsiębiorców. Te mniejsze przedsiębiorstwa to nie są żadne +biedafirmy+, tylko ciężko pracujący ludzie, których trud trzeba szanować i których trzeba wspierać” – oświadczył szef rządu.

“Właśnie z myślą o takich firmach rząd PiS zaproponował ulgi w postaci programów: +Ulga na start+, +Mały ZUS+ czy +Mały ZUS plus+ czy tzw. rozbiegówka albo tzw. działalność bagatelna. Właśnie z myślą o nich przygotowaliśmy tarczę antykryzysową, która sprawiła, że setki tysięcy firm przetrwały najtrudniejszy okres pandemii” – wyliczał premier.

Premier poruszył również w podkaście kwestię, jak mówił, “rozmywania granicy między przedsiębiorcą a pracownikiem wypchniętym przez biznes na samozatrudnienie”. “Przedsiębiorca świadczący swoje usługi wyłącznie dla jednego klienta jest de facto jego pracownikiem. A pracodawca, podpisując z nim kontrakt B2B, oszczędza na składkach emerytalnych i na urlopach swoich pracowników. To jest słabość, a bardzo często niestety nieprawidłowość polskiego rynku pracy, której konsekwencje będą wyraźnie widoczne za kilka lat, gdy rzesza samozatrudnionych osiągnie wiek emerytalny” – zauważył szef rządu.

Jak zaznaczył, rząd wprowadził zmiany podatkowe, “które zachęcają do zatrudniania pracowników na etat, zamiast tworzenia niebezpiecznej fikcji”. “Reagowaliśmy także na inne strukturalne problemy rynku pracy. Wprowadziliśmy choćby zerowy PIT dla młodych, by ułatwić im zawodowy start, a pracodawców zachęcić do zatrudniania osób z niewielkim doświadczeniem” – kontynuował.

Mateusz Morawiecki zaznaczył, że myślenie o samozatrudnieniu jako o świetnej formie optymalizacji podatkowej “to szkodliwy mit, z którym powinniśmy się pożegnać, jeśli myślimy na serio o rozwoju polskiej gospodarki”. “To generuje zresztą dodatkowo inny problem, na który zwracam zresztą uwagę od dawna – chodzi o produktywność. (…) Niestety wciąż ciągną się za nami przyzwyczajenia do starego modelu pracy i niewystarczających inwestycji w nowocześniejszy sprzęt czy lepsze oprogramowanie, a także podnoszenie kompetencji pracowników” – powiedział.

Wskazywał, że “z tym problemem borykają się w dużym stopniu mikroprzedsiębiorstwa”. Jak mówił, “chodzi o to, byśmy opowiadali się za takim modelem gospodarczym, w którym każda firma ma przed sobą perspektywę ekspansji – od mikro- do małego przedsiębiorstwa, od średniego do dużego”. “Dlatego, chcę to mocno podkreślić, wypychanie pracowników na jednoosobową działalność gospodarczą nie sprawi, że staniemy się narodem przedsiębiorców. Silne firmy potrzebują zrównoważonego i sprawiedliwego środowiska, w którym mogą wzrastać. I to jest właśnie istota Polskiego Ładu” – powiedział.

1 stycznia weszła w życie podatkowa część Polskiego Ładu. Jedną z najważniejszych zmian, jakie wprowadza ten program w podatkach, jest podniesienie kwoty wolnej do 30 tys. zł oraz progu dochodowego do 120 tys. zł. Jednocześnie znika ulga umożliwiająca odliczanie od podatku części (7,75 proc.) składki zdrowotnej, wynoszącej 9 proc. Ma to zrekompensować tzw. ulga dla klasy średniej, czyli osób zarabiających miesięcznie od 5 tys. 701 zł do 11 tys. 141 zł brutto.

Serwis PAP.